Translate

Cz. III. 6 - Malowidła w Siedlęcinie.



Malowanie.
Malowanie obrazu trwało lat parę. Samo szkicowanie scen, zarysów postaci i ich rozplanowanie na ścianie trwało ponad rok.

Bo przy kresek czyli rysunków przenoszeniu na ścianę następne trudności się pojawiały. Próby rysowania węglem na niczym się skończyły. Węgiel drzewny dobrze na gładkiej ścianie się układa ale przy tem na pył się ściera. To i dmuchnąć wystarczy a rysunek znika. Trwalsze było cienkim pędzelkiem kresek malowanie. Wystarczyło farbę rozwodnić, aby jeno cień koloru w niej był. I to w miarę jasnego, takiego, który przy malowaniu zarówno jasnym jak i ciemnym kolorem pokryć można było. Wybór padł na sepię i pierwsze doświadczenia to potwierdziły.
Jednak po kilku dniach, kiedy sepia wyschła, na ścianie pozostawały nikłe ślady.
Doszło do tego, że wchodząc do sali pierwszych szkiców przeniesionych na ścianę w ogóle nie było widać. Trzeba było blisko podchodzić, żeby rysunek na ścianie zobaczyć. To Mistrza bardzo denerwowało, bo cóż to za malowanie, kiedy malarz nie może oddalić się od dzieła, aby ogólny jego widok i pozycje malowanych postaci zobaczyć. Znaczy to, że Mistrz malował nie znając kompozycji obrazu, bo ta uciekała mu z pola widzenia. Im bardziej odchodził od ściany, tym mniej rysunku widział.

Mistrz podejrzewał nawet, że to natura ługu z tynku na podkład kredowy wychodzi. Toteż mocne postanowienie powziął, aby przy malowaniu, czyli kolorów nakładaniu sprawdzać naturę stosowanych farb. Żeby w próbach wykluczać farby o kwaśnej naturze, żeby z ługiem z czasem w związki jakie nie wchodziły. Bo to nie tylko koloru blaknięciem skończyć się może, to po latach kolor zupełnie może zmienić. Stąd skutki to dać może niezamierzone a nawet niespodziewane i zaskakujące. Takie malowidła przez lata zmienione Bartold widział, widział nieznajomość rozczynów i zły ingrediencji dobór przez malującego i skutki tego opłakane.
Ówczesne farby swymi pigmentami od ziemi pochodziły, i te nazwy w ich imionach do dziś pozostały, na ten przykład siena. Te pigmenty były przez mistrzów ówczesnych preparowane, na przykład siena palona i.t.d.
Jednakowoż ziemia też swoją naturę kwasu lub ługu posiada i każdy rolnik o tym wiedzieć musi, bo uprawy odpowiedniej natury ziemi wymagają. Nie urośnie dąb na zakwaszonej ziemi ani sosna na ziemi o ługu naturze. A może na odwrót, sami sobie sprawdźcie.
Z tym problemem musiał Bartold się mierzyć, aby farby do malowania naturę ługu a nie kwasu miały. To i kolejne farby, pigmenty owych w malowaniu wykluczał. Ale też paletę barw z tego miał ubogą. Bogactwem kolorów malowidła nie zachwycają, bo mistrz rozmach zamierzeń musiał powstrzymywać.

Trzeciego roku, kiedy Książę myślał już, że malowidło jest skończone, znowu zastawał Mistrza przy malowaniu. Mistrz Bartold wracał do namalowanych przedstawień, coś domalowywał, poprawiał kolory albo kontury. Tak było przez cały rok, to i cierpliwość Księcia się skończyła. Jego marzenie nie miało końca, wciąż się dłużyło. Z każdym następnym dniem nabierał przekonania, że końca tego nie doczeka.
Widział też, że Bartold wcale nie kwapi się do powrotu, do kraju, ani do rodziny. Widać, że czuł się, jak we własnym domu. Zaproponował więc Mistrzowi posadę nadwornego malarza ale postawił warunek, że nie będzie malował w obecności gości. I nie można nic złego o Księciu powiedzieć, bo dbał o Mistrza, jak o mało kogo. Na niczym Bartoldowi nie zbywało, tylko od tej ściany nie mógł sie oderwać.
Toteż, kiedy Henryk zapowiadał czyjąś wizytę lub dłuższy pobyt gości, mistrz zatracał się gdzieś, nie wiadomo gdzie. I nikt tego nie dochodził, bo Bartold gościom w oczy nie wchodził.

Czy to na prośbę Henryka, czy sam z siebie, Mistrz Bartold pozostał na zawsze w Siedlęcinie. Ukrył się gdzieś pomiędzy postaciami przedstawienia, nieznane jest imię jego.
Od czasu do czasu schodzi ze ściany, aby rozjaśnić przyblakłe lica, poprawić kontur postaci, aby dodać rumieńców nieszczęśliwej miłości. On tam jeszcze jest i ciągle robi poprawki. Robi je na Waszych oczach, czy Wy tego nie widzicie?
Wystarczy zatrzymać się pod ścianą, wpatrywać w jakiś fragment obrazu, nabiera barw i wyrazistości, kiedy na niego patrzymy. To się dzieje w Waszej obecności, w Waszej wyobraźni. Jeśli patrząc na którąś z postaci, że na Was patrzy zda się, znaczyć to może, że właśnie pod tą postacią Bartold się skrywa. Uważni obserwatorzy, to nawet zauważają, jak Mistrz pośród postaci się porusza. Bo umowa zawarta z Henrykiem po śmierci dobroczyńcy przestała go obowiązywać, nie musi się przed gośćmi chować.

Ale jeszcze przed śmiercią Henryka doszło do spotkania z Mistrzem.
Książę nastawał na niego, żeby malowidło przetrwało przez wieki. Przeto nie może odstępować od danego słowa, bo czas robi swoje, niszczy przedstawienie kawałek po kawałku. Przecież na wieki Henryk wymagał a Mistrz mu to sumiennie gwarantował.
To i Mistrz pełne ręce roboty ma, wystarczy mu na wieki.



Zapomniane wiersze.
Pisałem, pisałem, i zapomniałem a nikt nie był uprzejmy zapytać;
Co zrobił Henryk z figurką Przenajświętszej Panienki, którą otrzymał od siostry przełożonej w przytułku trędowatych w Bełczynie. Na co mu ona była?

Otóż, jak wszyscy wiedzą, w trakcie budowy Wieży oczkiem w głowie Księcia były malunki na Wieży. Ale zdawał sobie sprawę ze świeckości owych, zdawał też sobie sprawę z tego, że zarzuty z tego mogą mu być stawiane. A przecież w owych czasach Inkwizycja szalała w najlepsze i na majestat nie patrzyła. Wedle zasady; Panu Bogu świeczkę a Diabłu ogarek, Henryk postanowił wstawić rzeźbę do sali z malowidłami. Tak na wszelki wypadek chciał ją ustawić na wprost schodów, aby też wchodzący żegnali się u wejścia do sali a przed malowideł obglądaniem.
Bo też rozpowiadając o swoich zamierzeniach, widział reakcje co niektórych, którzy słuchając o bezbożnościach takich żegnali się wzdłuż i w szerz.
A i Wam znana jest z części pierwszej reakcja dziada wędrownego o malunkach opowiadającego. On złorzeczył okrutnie i choć Książę tego nie słyszał, to mógł się takich reakcyj spodziewać. Toteż wstawienie figury w niczym malowidłom ani Henrykowi nie przeszkadzało ale pomóc mogło jak najbardziej.

Wtedy to w Bełczynie na wóz figurę wstawił i do Jawora zawiózł. I może byłby o rzeźbie zapomniał, ale kiedy kolejny raz po latach paru przez Bełczynę przejeżdżał, o figurze przypomniał sobie. Kazał Borzymowi przypomnieć sobie a najlepiej samemu na wóz wrzucić. A o zdanie sekretarza nie pytać. Bo ten do jazdy niezdolny zawsze na podwozie siedział pośród skrzyń z pergaminami, księgami jakimi i przyborami.
Bo Książę Henrych ciągle był w podróży, to władzę sprawując, rozporządzenia i korespondencję w drodze a na postojach pisać musiał i to wszystko wraz z sekretarzem ze sobą musiał wozić.

A, że po latach malowidła były już na ukończeniu, to i ciekawskich gości nie brakowało, co to w nie swoje sprawy nos wtykali. Czyli malunki już przy robocie były podglądane. To i nie zaszkodziło rzeźby postawić przed czasem, coby złej sławy przy tem po Świecie nie roznosić.
To za kolejnym przejazdem do Siedlęcina, Borzym wcale Księciu nie przypominając, zabrał figurę z komnaty i do podwody zaniósł. W Siedlęcinie za Henrykiem, z figurą pod pachą Borzym poszedł, bo wiedział, gdzie ten pierwsze kroki skieruje. Dawno Księcia w Wieży nie było, to i zmierzał na drugie piętro obaczyć postępy w malowaniu. Tam to Borzym rzeźbę mu wręczył. Figura ze trzy łokcie miała, to do postawienia na podłodze się nie nadawała. Trzeba ją było wyżej stawić, więc Henryk Borzymowi za podstawę jakiś wysoki zydel wskazał. Zydel był odpowiedniej wysokości, Książę rzeźbę ustawił, wzrokiem zmierzył i dobrze już było.
Ale z boku tę scenę Mistrz Bartold obserwował. Nie podobało mu się roboczego stołka ubabranego wapnem i farbami pod świętą figurę wstawianie. Czem prędzej zszedł na dół wyszukał po komnatach odpowiednią skrzynię, ładną i reprezentacyjną. Zawołał na górę po Jędrka i skrzynię razem na górę przytargali. Książę uśmiechnął się tylko i poklepał Mistrza po plecach, bo to jego skrzynia była. Tak i postawili skrzynię a na niej rzeźbę pod ścianą na wprost schodów.

Dopiero teraz Mistrz mógł rzeźbie się przyjrzeć i wartość dzieła ocenić.
Że to święta figura wszystkim było wiadomo, bo wtedy tylko świętych rzeźbiono a przedstawiano.
Ale teraz jej przedstawienie z bliska i w szczegółach Bartold zobaczył.
Największą uwagę Mistrza zajmowała twarz przedstwienia. Bo to rysy okrutnie wychudzone były a proste z pod noża czy dłuta rzeźbienie, bez lic wygładzania, robiły na Mistrzu ogromne wrażenie. Takiego przedstawienia twarzy jeszcze Bartold nie widział. Bo to zawsze wygładzone, kości policzkowe, nos, brwi czy zmarszczki, to wszystko uładzone i wygładzone było robione. Ale i rysy twarzy widać, że tutejsze. U siebie w górach, w Alpach takich nie widywał. Tam baby jak rzepy w gębie pucułowate tak, że rysów nie widać, jeno nos się odznacza. Na tej twarzy i ból, i głód a nade wszystko wiek podstarzały choć widać, że  kobieta młodą była. To wszystko na tej twarzy obaczył i zadumał się okrutnie, rozpytywać zaczął;
- Jaśnie Wielmożny Książę, czyjaż to jest robota?
- Takiego jednego, służącego z Bełczyny. – odpowiadał Henryk.
- Znaczy prostego wieśniaka?
- Tak a dlaczego pytasz, Przenajświętsza Panienka ci się spodobała?
- Jaśnie Panie ja takiej rzeźby w życiu nie widziałem, gdzie on?
- Parę lat, jak nie żyje. Karę poniósł i wyrok został wykonany.
- Jak to, za to! – Mistrz wskazał na figurę.
- Nie, nie za to, kłusował. Gdybym wiedział, stałby tu wraz przy tobie i Wieżę zdobił. A tak, szkoda gadać. – Książę machnął na to ręką, bo jemu też szkoda było talentu Krystiana.

Mistrz Bartold widział w dziele Krystiana odstępstwa znacznie większe od swoich. Widział je w ogólnym twarzy przedstawieniu i w szczegółów oddaniu. Przy tem prostota wykonania, bez upiększeń i wygładzeń żadnych, bo oto przyszłość rzeźby przed nim stała. Ona się wszystkim kanonom i zasadom odstawa, ba przeciwia nawet. A kto wie, jaka drogą malarstwo dalej się potoczy? rozważał.
Po tym, co zobaczył w tym prostym przedstawieniu, Mistrz Bartold swym dziełem nie był już zachwycony. W przerwach w malowaniu schodził z drabiny i godzinami w twarz Najświętszej Panienki Krystiana roboty się wpatrywał.

Bo też Krystian choć snycerki nie uczony, najlepiej jak umiał, twarz Przenajświętszej chciał pokazać. W bólu i cierpieniu po utracie syna i w miejscowej twarzy to zobaczył. A, że głód i poniewierkę przy tem pokazał, to i niech cały Świat obaczy.
Nawet Henryk zachowania Mistrza zauważył. Bo też wspomnienie miał, kiedy figurę pierwszy raz przechodząc przez sień przytułku zobaczył. Mgnienie oka to było ale utkwiło głęboko w sercu i w głowie jego, a Mistrz dokładnie tę odmienność dzieła widział i wiedział na czym ona polega.



Zakończenie.
I niech się nikomu nie zdaje, że coś się na dziś zmieniło.
Bo natura człowieka taka jest, żeby to drugich dzielić i porządek pośród nich z tego robić na swój sposób i na pożytek swój własny.
A kto wam o równości prawi, to puste są słowa jego. Wystarczy się jeno rozejrzeć, majętności to i nierówności pośród ludzi więcej jest niźli w Średniowieczu i uciążliwość z tego dla ludzi, i wykluczenie powszechne jest.
Bo jeśli cała majętność na Ziemi w rękach kilku osób się mieści, to tylko patrzeć, jak sobie całą resztę ludzi poddanymi uczynią. I nie wiadomym jest, po co pierwej ręce wyciągną, czyje prawa i majętności zawłaszczą.
To i o to spółczesne wojny się toczą, całe kraje z rąk do rąk przechodzą, niby nie wiadomo czyich a ludzie tysiącami przy tym giną. Nie jest ważny strój ich; czy w garniturach a pod krawatem, czy w białe suknie się zdobią. Oni te grę rozgrywają, to ich ludzie u drzwi moich stoją. Do mnie zadecydować się należy, czy do dom wpuścić kogoś, dla kogo psem jestem niewiernym a moje życie jego plunięcia nie jest warte.
Bo to nowy feudalizm, czyli neofeudalizm jest i wisi on nad głowami naszemi.
Poczekamy, zobaczymy, a może już przyszedł czas, aby to ukrócić?

Autor.                                         Roman Wysocki
19.03.2016 Bystrzyca k.Wlenia
czarnyroman@hotmail.com