Wypadek.
Stolica Księstwa Jaworskiego nie cieszyła się powodzeniem
wśród panujących.
Nie tylko Książę Henryk omijał ją szerokim łukiem. Także
jego poprzednicy unikali pobytów na urzędzie. Woleli jeździć po Świecie,
przebywać wśród ludzi a nie urzędników. Na ostatnie lata pobytu na tym ziemskim
padole Książę wybrał Lwówek Szląski, bo jako duża metropolia Lwówek był bliżej
Świata i Henryk znajdował tam wszystko, czego potrzebował. Gdyby pozostawał w
Jaworze, byłby zdany na urzędy, urzędowe osoby i urzędowy język. Na ludzi i
procedury, których nienawidził. Ponadto, chociaż stolica Księstwa, to Jawor w
porównaniu z Lwówkiem był prowincjonalną dziurą.
Wpływ na zachowania Henryka miało też zdarzenie, do którego
doszło w Siedlęcinie.
W drugim roku malowania obrazów, kiedy to Mistrz Bartold
nakładał pierwsze barwne podkłady i laserunki, miał miejsce wypadek, który
Książę przypłacił zdrowiem a nawet kalectwem.
Po nałożeniu szkiców Mistrz zauważył, że jeden z pomocników
nie ma nic do roboty. Bywało, że przerywając malowanie odwracał się i widział
przy sobie jednego z nich. Drugi gdzieś się szwendał, nie wiadomo gdzie. To
mogło znaczyć, że jeden jest niepotrzebny, więc przyszło mu go zwolnić od
roboty. Wybór na pomocnika do dalszego zatrudnienia padł na Jędrka, bo roztropny
i bardziej pomocny był od tego drugiego.
Nie to, żeby Jędrek garnął się do malarstwa, nic z tych
rzeczy, choć Mistrzowi bardzo na tym zależało. Bo miał już na uwadze to, co
będzie po zakończeniu dzieła. Wtedy to miał na myśli swój powrót do domu i kogoś,
kto będzie miał pieczę nad przedstawieniami. Ale Jędrek wcale malarstwa nie był
ciekaw. Rad nie rad Bartold pozostał przy pracy nad malunkami z pomocnikiem:
przynieś podaj i posprzątaj. Co więcej, im mniej ich było przy robocie, tym ta
praca była dla Jędrka nudniejsza.
Każdy wie, że czy to na drabinie, czy na ławie, pracującego
nad ziemią trzeba zabezpieczać przed
utratą równowagi zarówno swojej, jak i urządzenia, z którego do tego celu
korzystamy. Tak na drabinie jak i na ławie trzeba siedzieć, żeby się toto w
czasie pracy nie przewróciło przy jakimś nieopatrznym ruchu malującego. To
Jędrek wysiadywał godzinami na ostatnim szczeblu drabiny lub na końcu ławy, po
której chodził mistrz wzdłuż ściany podczas malowania. Owszem, początkowo z
zaciekawieniem przyglądał się dobieraniu składników, mieszania ingrediencji i
efektów tych czynności. Na jego oczach z dwóch trzech kolorowych składników
powstawały zupełnie inne i zaskakujące barwy. Ale kiedy już dochodziło do ich
nakładania na ściany, musiał zabezpieczać Mistrza przy malowaniu, niewiele z
tego widział a cały czas musiał być pod ręką i w dyspozycji, musiał być czujny.
Nie da się ukryć, że siedzenie na końcu ławy albo na dole,
na szczeblu drabiny było nudne i coraz nudniejsze. To i nic dziwnego, że przy tak
zajmującej robocie Jędrek zaczął przysypiać ale reagował na głos pracodawcy.
Pilnie wykonywał zlecane czynności i polecenia. Oczywiście, Mistrz wydając
polecenie nie wykonywał żadnych niebezpiecznych ruchów, wiedząc, że Jędrek
będzie musiał wstać. Takoż Jędrek wiedział, że słysząc polecenie, wtedy wstać
może i robić, co mu Mistrz przykazał. Mięli to dopracowane, jak to przy
robocie.
Zdarzyło się jednak, że Książę wszedł cicho po schodach a
szedł cicho, żeby nie przerywać skupienia przy malowaniu. Stał o trzy kroki od
drabiny i w oddali od ściany przyglądał się, jak mistrz nakłada kolory. Coś go
zaciekawiło i zadał Mistrzowi pytanie. Wiadomo, że przy tej pracy jedną ręką
trzeba trzymać się drabiny a drugą wyciągniętą z pędzlem maluje się odległy
fragment obrazu. Henryk tego nie przewidział i zadał pytanie w niewłaściwym
momencie. Powinien był rzucić pytanie w pozycji bezpiecznej. A tak, przerwał
Bartoldowi w najbardziej nieodpowiednim momencie.
Na jego głos Jędrek zerwał się z posiedzenia na drabinie,
żeby w pas się przed Księciem kłaniać. To i mistrz i drabina poleciały w
przeciwną stronę. Mistrz spadł na podłogę ale nic mu się nie stało. Ale Książę
stał pomiędzy Bartoldem a drabiną i ta nieszczęśliwie, bo samym końcem z całym
ciężarem swoimi i z impetem, upadła mu na stopę. Uderzyła w miejsce, które to
nazywamy podbiciem, z wierzchu stopy a tuż przy goleni.
Na hałas zerwał się Borzym, co był przysiadł na schodach i
rzucił się Henrykowi na ratunek. Ten nie przewrócił się nawet ale z bólu
stracił w nodze władzę. I każden jeden, któremu upadło na stopę coś ciężkiego,
wie jaki to ból. Czem prędzej Borzym złapał Księcia pod ramię i tak z pomocą
Borzyma i poręczy zeszli ze schodów. Borzym, co znał sposoby, wynalazł w kuchni
cebrzyk i czem prędzej śniegu naznosił, żeby miejsce uderzenia śniegiem
obkładać, żeby noga nie puchła i nie było krwi wylewów. Bo taki pod skórą
wylew, bez dostępu to i gangreną skończyć się może. Wiedział o tym od swego
ojca Wlada i pilnie się do tego stosował. I dobrze, że zdarzyło się w zimie, i
dobrze, że śniegu było w bród. Służba, co rusz nowy śnieg znosiła, Borzym
okłady zmieniał i tak do wieczora. Cieśle i stolarze, co na dole Wieży pokoje
dzielili i meblowali, prace wszelkie przerwali ale te i tak miały się ku
końcowi. Pod wieczór Książę polecił przeprowadzić swoje rzeczy z plebani do
wybranej komnaty. Kazał wybraną przez siebie komnatę do zamieszkania gotować.
Tym to sposobem, wcale się tego nie spodziewając Henryk w
Wieży zamieszkał. Na wieść o wypadku ze sprzętami książęcymi z plebani ksiądz
proboszcz przyjechał. Nogę Książęcą oglądał i obmacywał. Robił to z największą
ostrożnością, żeby majestatowi bólu nie sprawiać. Przez opuchliznę nie mógł
wymacać, czy do jakichś złamań kości lub pęknięć nie doszło. To dopiero za dni
kilka po przejściu opuchlizny zbadane być mogło. Kleryk kręcił głową z troską
wielką o zdrowie Księcia. Ale stanowczo stwierdził, że bez pijawek się nie
obędzie, bo wylewy krwi pod skórą już się gromadziły. To zła krew jest i trzeba
będzie się jej pozbyć. Bo krew tu psuć się będzie i srodze zaszkodzić może.
Skąd w środku zimy pijawki, zadajecie sobie pytanie. Ksiądz
wiedział, kto wie, bo do opieki nad stawami rybak był. On to wiedział, gdzie
raki i pijawki zimują, bo to one w bieżącej wodzie a pod kamieniami przez całą
zimę siedzą. Niby nie ruszają się ale oddychać potrzebują, jak każde stworzenie
na Ziemi.
Pierwsza to noc w nowym pomieszkaniu w Wieży była. Noc pełna
bólu i cierpienia, i na dalszym traktowaniu Wieży i Siedlęcina zaważyła. Bo
przez te pierwsze dni Wieża więzieniem mu była. Sprawując nad Księstwem władzę
musiał pilne spotkania odwoływać, bo wszyscy tak ksiądz proboszcz, Kasztelan
Wojciech jak i Bożym przed wstawaniem z łoża go powstrzymywali chociaż wcale
nie było to potrzebne, bo ból w nodze powstrzymywał go aż nadto.
Po kilku dniach zimnych okładów, przykładanie pijawek
zastosowano, po tym mocne w płótna zawijanie, żeby w środku kości się
poukładały. Dopiero po ustąpieniu największych bólów a po trzech tygodniach to
było, mógł do owiniętej stopy deszczułkę wiązać i z pomocą długiego kija z
rozwidleniem na końcu, powstać na nogi. Tak to z kulą u nogi z jednej i Bożymem
z drugiej strony, mógł Henryk uczyć się chodzić. Wtedy to serce do malowideł
stracił, odjeżdżał po miesiącu na górę do sali nie zaglądając. Odjeżdżał na
podwodzie a nie na koniu, jak miał w zwyczaju. A, że na wozie i na mrozie nie
mogąc się ruszyć, musiał się w koce i futra pozawijać, bo mróz nie ustępował
wcale.
I trzeba mi tu nadmienić, bo kronikarze jakby o tym nie wiedzieli
albo wiedzieć nie chcieli. Henryk pełnej władzy w nodze już nie odzyskał,
utykał do końca dni swoich. Chodzić chodził, jeździć jeździł ale to już nie
było to samo. Jednakowoż wpływu to żadnego na sprawowanie obowiązków nie miało.
Ta ułomność, to były to jego osobiste boleści i niewygody, nikogo tym nie
zajmował i może dlatego postronne osoby, to i nie wiedziały.
I dobrze, że stało się to w sile wieku. Bo gdyby zdarzyło
się w młodości, zyskał by przydomek – kulawy a tak aż do śmierci pozostał
jaworskim.
A jeśli komu przyjdzie do głowy kłam mi zadawać, niechaj
przyjrzy się prawej stopie Henryka na płycie nagrobnej w kamieniu rzeźbionej.
Jest tam lewa stopa od spodu podeszwa rzemieniem przez górę wiązana. Na
rzemieniu przez otwór przewleczone jest jarzmo ostrogi. Jarzmo na pasku jest zabezpieczone z obu stron guzami
(nitami), żeby się na pasku nie przesuwało, jest też zapięcie paska ze sprzączką.
Na prawej stopie jest pasek ale bez obleczonego jarzma i bez ostrogi, zapięcie ze sprzączką jest, ale guzów ustalających jarzmo brak. Ostrogi na prawej stopie w jeździe nie używał, bo go to zanadto bolało.
To i utykać na tę nogę musiał, ot co.
Na prawej stopie jest pasek ale bez obleczonego jarzma i bez ostrogi, zapięcie ze sprzączką jest, ale guzów ustalających jarzmo brak. Ostrogi na prawej stopie w jeździe nie używał, bo go to zanadto bolało.
To i utykać na tę nogę musiał, ot co.
Imaginarium owego znajdziecie "chmurę" ogarniając;
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/03/Lw%C3%B3wek_%C5%9Al%C4%85ski_Nagrobek_Henryka_I_Jaworskiego_i_Agnieszki_Czeskiej.JPG
Po tym zdarzeniu malowanie jakby postępów nabrało. Bo zarówno Mistrz Bartold, jak i Jędrek pomni swojej w tym winy byli, w dwójnasób do pracy się zabrali. A nieobecność Księcia na Wieży, na samej górze do samego odjazdu dobrze im nie wróżyła. Ale i tak moc roboty przed nimi jeszcze była. A to podkładów i laserunków na całym przedstawieniu ukończenie. Dopiero wtedy Mistrz mógł gotowe kolory kłaść i kładł je przez cały następny rok.
Bo natura rzeczy taką jest, że jeśli co złego zdarzyć się
może, to na pewno się przydarzy. A jeśli już co dobrego ma się zdarzyć, to
wcale nie koniecznie albo przyjdzie czekać na to bardzo długo. Ot i samo życie,
i uroki jego; wzloty i upadki. O wzloty trudno bardzo a jeśli już sam nie
spadniesz, to coś na ciebie spaść może. Ot, przypadek, tyle że nieszczęśliwy
był i winnych Henryk nie szukał.
A o tak zwanej prawdzie historycznej, prawdzie kronikarzy i
źródeł, prawda przedstawienia Księcia Henryka jaworskiego na płycie nagrobnej
najlepiej świadczyć może. I tę prawdziwą
prawdę artysta, wtedy rzemieślnik, w kamieniu ukazał. Ta drobna, nabyta ułomność,
mojego podziwu i szacunku dla Księcia wcale nie pomniejsza, wręcz przeciwnie.
Niedawno spytano mnie; czy to prawda jest, co piszę?
Stanowczo odpowiadam;
Nie, to moje widzenie Świata, to moja wizja i propozycja, do rozważenia.
Nie, to moje widzenie Świata, to moja wizja i propozycja, do rozważenia.
Jeśli ktoś w swoich poczynaniach prawdę głosi, to zważać
trzeba, czy aby ta prawda na manowce Was nie wywiedzie. Prawdy trzeba szukać
samemu, bo zbyt wiele prawd jest do wyboru. Jeśli jest tylko jedna, zaczynam
się niepokoić.
Bo ta jedyna prawda, po wielokroć powtarzana rzeczywistość
zasłania.
Autor. Roman
Wysocki
19.03.2016 Bystrzyca k.Wlenia
czarnyroman@hotmail.com