Translate

Cz. III. 3 Biesiada.



Biesiada.
Książę przez cały czas gości polowania, jak mógł, tak unikał. Ale na biesiadzie po polowaniu musiał wziąć udział i chciał. Bo sprawy nie cierpiące zwłoki miał i przekazać je musiał, ale też lepszej sposobności ku temu nie było.

Biesiada miała się odbywać wczesnym popołudniem na dole Wieży, tak jak Henryk zamiarował. Toteż dwa rzędy stołów jako i ław przy nich w Wieży na przyziemiu ustawiono, bo to i gości dużo, i miejsca nadto było. Stronami pod ścianami wszystkie kuchnie i kominki były rozpalone, kucharze i pomoc wszelka na swoich miejscach w gotowości stała. Żeby to posiłki na miejscu robione i te przynoszone z kuchni zamkowej grzać a gościom podawać.
Zimne to już od rana do poczęstunku stało; a to kiełbasy, kiszki i szynki, a to ciasta i chleb wszelaki, owoców mnóstwo, bo to i świeże, a przechowane przez zimę, a to suszone i te w miodzie kandyzowane. Nadto wina w butelkach na stołach stały, bo piwo to w beczkach lub pomniejszych antałkach stronami a po kątach stało, znaczy pod ręką było. Od rana też naczynia wszelkie i sztućce były według naczyń porozkładane, także kielichy, szklenice i puchary lub kufle.

To i nie dziwota, że goście od rana do Wieży z ciekawości zaglądali nie tyle Wieży ciekawi, bo ta przecie w stanie surowym stała, oni przyjęcia u Księcia byli ciekawi. A, że stoły suto zastawione były a przystępu nikt nie bronił, to niektórzy już od rana przy stołach zasiadali. Wszystkiego po trochu każdy chciał spróbować i na takich poczęstunkach a przy kuflu piwa lub wina przedniego na rozmowach ze znajomymi czas spędzali. Grupami się przy tem rozsiadywali bez porządku żadnego, bo to albo sąsiedzi byli albo sprawy mieli jakie do załatwienia a okazja po temu się trafiła, to i co niektórzy z miejsca na miejsce krążyć mogli za sprawami swemi.
Ale też głównym tematem polowanie było, bo to akurat nad wyraz udane było. Niektórym to się nawet po dwa, trzy dziki trafiły, sarna lub wilk napatoczył, to i bili skoro pozwoleństwo było. Bo też żaden swoich przygód i zasług w polowaniu nie omieszkał opowiedzieć. A i bohaterstwo Borzyma i pomoc Księcia w opresji tematem głównym były. Znaczy polowanie udane było i wspominać go będą długo.

Przypomnieć mi trzeba, że po drugiej stronie stołu, po środku pomiędzy ławami duże krzesło rzeźbione stało. Znak to widomy, że na Księcia posiedzenie było przygotowane, to i cały stół i ławy z tej strony wolne były. Żeby to dostojne urzędowe osoby i możni panowie swoje miejsce stronami przy księciu mieli.
Kiedy zatem dostojnicy na czas przybywać zaczęli i należne im miejsca zajmować, to i się tumult niejaki zrobił, bo luźno i bez porządku goście siedzący, teraz swoich miejsc wedle stanu szukali. Chwilę to trwało i kasztelan Wojciech dał znak przybocznemu, aby ten Henryka prosić poszedł.
Książę nie chciał po próżnicy przed biesiadą w Wieży przesiadywać, z gośćmi się witać a puste rozmowy o zdrowiu i pogodzie prawić. Umyślił sobie, że nawet jakby, kto jaką sprawę miał, toby przez Kasztelana albo Łowczego na rozmowę się umówił. Bo od tego to oni są, a skoro do tego nie doszło, a czasu było nadto, to znaczy, że nikt rozmawiać nie potrzebował ani spraw nie miał żadnych. Przecież i tak na polowanie wychodził, powitania wszelkie przyjmował i sam pod komendę Łowczego się oddał i to Maciej zgromadzonych witał, na grupy dzielił i w las rozsyłał.

Zatem Henryk wszedł do Wieży i do sali z gośćmi. W stroju skromnym z jasnej skóry przednio wyprawionej, bez insygniów żadnych i należnej dystynkcji. Tak, jak wchodził, tak Wojciech jego obecność ogłosił, wszyscy za stołami z ław powstawali i na zajęcie miejsca na Księcia czekali. Dopiero teraz zauważyli, że za krzesłem Henryka Borzym stoi, i że za Księciem do sali wchodził. Henryk wina do pucharu nalać sobie kazał, na to wstał i do obecnych się zwrócił;
- Zaszczyt to dla mnie wszystkich Waszmościów przy zdrowiu a po polowaniu powitać. Witam zatem Wasze Eminencje, Możnych Panów, Rycerstwo i Brać szlachecką. Witam serdecznie, bo to i okazji do tego wiele jest. A to, że polowanie było udane i bez wypadków żadnych, to już wiecie. I to, że oto w murach surowych nowej Wieży, co w niej zasiadacie, też nam uczcić trzeba.
Obecni powstali, kielichy i szklenice wznieśli.
- Zatem toast spełniając wznieście do góry oczy swoje, bo oto przestwór wielki a w krajach ościennych nie spotykany. Ten przestwór w ścianach zamknięty, to wieża w Wieży jest a na chwałę i potęgę naszą.
- Wieża w Wieży! – tu Henryk wzniósł kielich i toast swój spełnił.
Wszyscy głowy po zadzierali, aby ten przestwór przez belki nad głowami zobaczyć, bo było na co popatrzeć.
Toteż za nim wszyscy obecni – Wieża w Wieży! – toast spełniając zakrzyknęli.
- Mam ja jeszcze inne sprawy ale na pusty żołądek, ciężko by mi było, zatem gośćcie się, zaraz pieczyste podadzą.

Toteż zaczęło się tego, co na stole przygotowane już stało spożywanie a przy tym rozmów wiele. Bo to przecie nie wszyscy wiedzieli o przedłużeniu polowania do tygodnia a Książę póki co, nic nie wspomniał jeno sprawy  zapowiedział. Szumno i gwarno się zrobiło, bo to pomni byli słów Macieja, który przedłużenie polowania zapowiadał a przecież oni żadnego zagrożenia nie znali. To po co, Książę zwierza na zapas kazał by bić. Oni żadnego zagrożenia ani potrzeby nie widzieli.

Dociekania przerwało dzika z rożna pieczonego wniesienie, bo to czterech kucharzy go niosło, to i oklaski się rozległy i okrzyki na wiwat. Za nim pomniejsze a gorące zwierzaki w całości albo w częściach wnosić zaczęto, to i całe stosy ptactwa pieczonego na misach wnoszono. Smaku i zapachu to we wnętrzu tyle się narobiło, że nie szło wytrzymać. Głodny toby pewnie poczuł się jak w niebie, tyle, że na głodnych to akurat nie trafiło.

Henryk pomny był, że kij w mrowisko wsadził. Że domysłów z tego więcej, niźli odpowiedzi.
A zatem z niczego sobie sprawy nie zdają, myślał.
Trzeba będzie ich w tym powiadomić i objaśnić w spraw przebiegu.
Szlachta z podejrzeniem obserwowała Księcia komitywę z Biskupem Wacławem, przecież on nawet u boku Henryka siedział. Jakieś słowa między sobą wymieniali, widać, że w porozumieniu i zgodzie są. Wcale im się to nie spodobało, bo też wtrącania się Kościoła w Księstwa i w swoje sprawy nie lubili. To dla nich, dla szlachty nic dobrego nie wróżyło.

Kilka pacierzy minęło, zanim towarzystwo od półmisków odsuwać się zaczęło, znaczy sytość poczuli, za winem ręce wyciągali a od stołu odsuwali.
- Mości Panowie, na wojnę idzie nam się sposobić. – powiedział Henryk i popatrzył po twarzach jaką reakcję to czyni.
Bo to wszyscy na te słowa osłupieli. Jedni to przez drugich wprost krzyczeć zaczęli;
- Z kim nam wojować przyjdzie?
- Co to znaczyć może, w jaki sposób?
- Czy to na nas kto nastaje, czy my wyprawiać się będziem?
Drudzy za głowy się łapali, przyczyn wojny nie znając. Co poniektórzy z ław powstawali, ręce rozkładali, że nie wiedzą, co się dzieje. Tak, czy tak harmider się zrobił okrutny, bo tymi słowy Książę wszystkich wprawił w zaskoczenie.
Tylko Henryk z Wacławem siedzieli spokojnie, czekali na tłumu opanowanie.
To i opanowanie po chwili nastało, wszyscy usiedli na swoich miejscach na Księcia wzrok skupili.
- Jak wy nie wiecie, to ja wam powiem – mówił Henryk do osłupiałych twarzy – do wojny z głodem idzie nam się szykować.
U jednych te słowa protest i niedowierzanie sprawiły, niektórym to nawet żart się zdawał. Ale Książę po twarzach patrząc, wnioskował, że dobrze trafił. Bo połowa ze zgromadzonych, to spoglądała po sobie, to po sąsiadach zmieszana. Bo ci wiedzieli już o co chodzi i widzieli w tym swoją winę, bo to w ich włościach już się działo. Ta wina uwierała ich za kołnierzem, to się i nie odzywali.
Ci pierwsi, nie wiedzący, o co chodzi, podnosząc rękę wstawali i pytali;
- Skąd pieniądze na to?
- Skąd na to zapasy?
Był nawet głos; - Głód jak przyszedł tak i odejdzie, wszystko od pogody i plonów zależy, wszystko w rękach Boga.
Na to wstał Biskup Wacław, skoro o Bogu mowa była.
- Wy tu od swojego chrześcijańskiego obowiązku Bogiem się nie zastawiajcie. On to zrobił, co mógł, teraz waszą sprawą jest bliźnim pomagać i dobro czynić. Tego i Bóg, i chrześcijański obowiązek nakazuje każdemu, kto wychowany jest w wierze. Już nie tylko żebracy umierają na drogach a chorzy w przytułkach, za chwilę chłopom i pospólstwu w miastach umierać przyjdzie. Nawet jak plon dobry będzie, to zebrać go nie będzie komu. Lud nam się wytraca, ratować go trzeba. Książę racje ma i pomóc mu w tym trzeba.
Wacław przerwał, czekał z Księciem jakie to daje wrażenie. Bo to różnie słuchacze reagowali. Jedni rację przyznawali i potakiwali głowami, drudzy kosztów przewidujący ramionami wzruszali.
Wreszcie i głos jednego ze szlachty się odezwał;
- A jakiej to pomocy Jaśnie Wielmożny Książę od nas oczekuje?
Na to rzecz jasna Henryk powstał i mówił w te słowa;
- Ja z majestatu swego za cały lud mój w Księstwie odpowiadam, tak wy tam na dole za swych poddanych odpowiadacie. Do was zyski z upraw i przywileje należą. Chłop ani praw, ani przywilejów żadnych nie ma i dlatego odpowiedzialność za jego życie i śmierć do was należy. Żeby godnie żył i dobrze pracował a na waszym, to i wasz pożytek w tym jest. Plony rokrocznie gorsze są, i cóż z tego, że go zadłużycie krociowymi spłatami. W końcu i on, i jego rodzina niewolnymi się staną. Pożytek to żaden. Chłop ma chcieć pracować i dorabiać się tak na pańskim jak i na swoim. Ale do tego trzeba dobrej woli a jak trzeba to i pomocy. Wasze to korzyści i sobie pomagać będziecie. To, że głód was nie dotyczy, od miłosierdzia wobec poddanych was nie zwalnia.

Henryk usiadł, żeby gardło winem przepłukać, bo mu i zaschło. Ale też chciał dać czas słuchaczom na przemyślenie wstępu tego. Bo przecież jeszcze nic nie wyłuszczył. Toteż zebrani rozmawiali miedzy sobą, nikt głosu nie zabierał, bo wszyscy ciekawi byli szczegółów a w tym, co powiedział rację mu przyznawali i Książę to widział. Potrwało to jeszcze chwilę i cisza się zrobiła, wszyscy czekali na Księcia słowa.
- Podatków żadnych ani danin podwyższać nie zamierzam, po zgodzie i dobrym słowie chcą się z wami dogadać. W pierwszej kolejności to o swojej pomocy, co ją z Ojcem Wacławem uzgodniłem powiadomić was chcę.
- I tak, na zbieranie drzewa w książęcych lasach chłopom i pospólstwu zezwalam, do was zaś należy w zwózce z lasu swoim poddanym dopomóc.
- Po drugie, zwierzynę, co z polowania ubita a w nadmiarze w wasze ręce oddać chcę do przerobienia na kiełbasy, szynki i kiszki jakie i salcesony, żeby to na Święta przygotowane w koszach w Wielką Sobotę, w kościołach stało i na waszych poddanych czekało. Moja to i wasza pomoc dla nich będzie, z moich to pożytków z lasu a przy pomocy waszej, tymczasowa pomoc ale będzie. Dlatego też polowanie do soboty przedłużam, kto nie może pozostać, żalów żadnych mieć nie będę, boć nie wszyscy wiedzieli – tu zwrócił się w stronę duchownych, możnych i rycerstwa, co obok niego na ławach siedzieli, bo ci akurat nie wiedzieli.
- Z dotychczasowych łowów, każdemu sztuka złowiona się należy, pozostałe i przyszłe łupy do przerobienia przez kucharzów i masarzów waszych zabierzecie a po przerobieniu do kościołów odstawicie. Tam księża po parafiach pomoc rozwiozą według potrzeb. Ot i tyle pomocy na dziś.
- Jednakowoż przestrzegam, ziemia moja odłogiem stać nie może, za przyczyną, że chłop na zakup ziarna pieniędzy nie miał. Weźcie to pod rozwagę, bo po Świętach robota w polu się zacznie. Co się wam bardziej opłaci, w dwójnasób kary za odłogowanie płacić, czy ziarno pod zasiew darmo chłopu oddać. Bo ja oczy mam i widzę, kiedy jedna trzecia ziemi odłoguje jak w zwyczaju a zgodnie z upraw zasadami, a kiedy ponad to i winnego do ukarania szukać mi trzeba. Jak i wam ziarna pod zasiew zbraknie, to i swoje spichrze otworzyć każę. O innych krokach rozważać będziem.

Zebrani słuchali w ciszy jaka zapadła, bo rozwiązania nie były dokuczliwe ale też groźba Księcia dotkliwa być mogła. Ale ona lawinie długów chłopa wobec pana zapobiegała. Bo chłop już na początku upraw się zadłużał i w razie złych plonów wszelką odpowiedzialność ponosił. Z tego i odłogi, i tragedie w chłopskich rodzinach powstawały, bo to niejeden z miską na drogi do żebraków przystępował i tyle go pan widział. Panowie, czyli właśnie oni, sami sobie przez pazerność i lichwę szkody czynili. Ale rację Henrykowi przyznawali a groźba, przecie to tylko obietnica była.
Zza drugiego stołu szlachcic jakiś zakrzyknął;
- A czemu to nasze sprawy Jaśnie Wielmożnego Pana tak zajmują?
Ale niedługo przyszło mu czekać na odpowiedź, której wcale się nie spodziewał;
- Moi poddani na waszej dzierżawie mojej ziemi, do waszej posługi i pod waszą opiekę są oddani. Zważ do kogo mówisz, bo jutro mogę cię dzierżawy i swoich poddanych pozbawić. Głód powoli zabija ale tyleż samo, co zarazy wszelkie a z dnia na dzień, nie pozwolę na poddanych wytracenie.
Odważny, co nim był, czym prędzej schował się za plecami sąsiadów, bo i w strachu i wstyd mu było przed Księciem twarz pokazywać.
- To jak Mości Panowie, jest li na to zgoda?
- Zgoda! Zgoda a po myśli! – zewsząd krzyczeli wznosząc szklenice i puchary.
To i Książę puchar wzniósł, za zgodę opróżnił, jak trzeba.
I już z zadowolenia miał braci myśliwskiej o malunkach na górnym piętrze opowiadać, kiedy się w język ugryzł. Przecie o tym, to w Księstwie każde dziecko już wiedziało.

To i spędził na wieczerzy czas cały na rozmowach, tak w najbliższym możnych towarzystwie, jak i wśród rycerzy i pośród szlachty, do których przyszło mu między stoły zajść. Ale nie był sam przy tem, bo na krok Borzym go nie odstępował. I w towarzystwie Henryka niejeden ze szlachty po ramionach Borzyma poklepywał, odwagi na polowaniu mu winszował a i awansów gratulował, bo to akurat wszystkim wiadomym było. Chyba dobrze mu to przyszłość zwiastowało, bo znalazł się w środku wydarzeń, pośród możnych tego Świata. Ale też nikt mu podłego pochodzenie nie wypominał, bo i w obecności Księcia by nie śmiał.

Wlada wspomnienie.
Książę o Wladzie wspomnienia miał, teraz do nich powracał.
Bo to przez Bełczynę przejeżdżał nie raz, chłopi do płotów podchodzili z za płota Księcia i orszak jego wzrokiem prowadząc. Ale jeden był, co z obejścia na drogę wychodził. Jak stał u płota, tak w pas się przejeżdżającym kłaniał, to i grosz mu niekiedy rzucili.
Któregoś razu Henryk z ciekawości nie wytrzymał i przed chłopem się zatrzymał.
- Ktoś ty? – spytał.
- Ja Wlad, pańszczyźniany, panie.
Na to przyboczny wziął zamach oszczepem, by go zdzielić.
- Jaśnie Wielmożny, chamie jeden! – i byłby chłopa zdzielił, gdyby go Książę nie powstrzymał wyciągniętą dłonią.
- Poniechaj go, odstąp!
- Skąd żeś ty, że tobie Wlad.
- Ja z Rusi, tej halickiej Jaśnie Wielmożny Panie.
- To czego ty tak daleko od swoich?
- Przodki moje tu zawędrowały, bo tam spokoju nie było. Bo to najpierw Wikingi wyprawy prowadziły, później Mongoły, co to ludzi w jasyr brały a jak nie brały to trupy zostawiały. To i przodki moje spokoju nie zaznały, uciekać im przyszło. A tu miejsce dla siebie znalazły. Bo tu i spokój, i chleb znaleźli. Ale nam tu na gorsze idzie Jaśnie Panie.
- Aż tak źle?
- Źle i na gorsze idzie Jaśnie Panie, bo to zimy srogie i latami głód dokucza. Lepszych czasów i lepszych zbiorów przyszło nam wypatrywać, bo nadziei już nie ma żadnej.
Wlad jak w zwyczaju, zgięty w pół ale z uniesioną głową rozmowę prowadził.
- Wyprostuj, że się – rzecze książę – przecie my już znajome są. Wlad wyprostował się ale czapkę, co w ręce trzymał do lewej piersi przyciskał, że on w podległości jest pokazywał ale z pode łba na przybocznego zerkał, czy go co nie trafi.
- Jam jest książę Henryk, żebyś wiedział, jako mój znajomy, masz tu grosz jaki, przyda ci się na czarną godzinę. – książę wygrzebał fenigi, co mu się w mieszku między dukatami ostały i schylając się do Wlada wyciągnął je na dłoni. Tak Wlad też rękę wyciągnął i fenigi do niego powędrowały.
- Uprzejmie dziękuję Jaśnie Panie, na pewno będzie z tego pożytek. – Wlad dziękował ale tak sobie myślał; marny cosik ten majestat, że on groszem a nie dukatami sypie.

To i jechał Henryk dalej we wspomnienia z dzieciństwa zadumany. Bo choć na Rusi Halickiej nie był, to w wyrobach stamtąd był obeznany. Już w dzieciństwie przy matce przęślikami w kamieniu toczonymi się bawił. Zabawa to była przednia, bo to i kamień gładko obtoczony a w nim dziura na ostry patyk i przędza, co się na to nawija. Bo te nasze z gliny robione to wraz pękały i trzeba było na nie w zabawie uważać, żeby matce szkody nie narobić. Ganiał za tym kiedy matka coś tkała lub szydełkiem dłubała. W chłopięcym wieku, to nie raz przyszło mu kamienie toczyć, znaczy toczaki obracać, przy narzędzi i broni ostrzeniu. Dorastając to nawet małą osełkę z dziurką na rzemieniu miał, żeby a to grot strzały, a to nóż podostrzyć. Przednie to były wyroby szczególnie do ostrzenia, bo to i z gruba, i na gładko szlifować można było różnorodnym kamieniem a do ręki sposobnym. To z nich Ruś Halicka przez wieki znana była na Świecie całym. Tak sobie na to spotkanie Henryk dzieciństwo wspominał.

Bo też z tego zdarzenie było niepowszednie. Przecie on chłopa poznał, poznał swego podanego, uśmiechał się do siebie i do towarzystwa, bo ich też ubawiło Księcia z chłopem pospolitowanie. Przed laty to było ale się i zdarzyło.

Kolejny już raz z polowania wielkanocnego wracali, Henryk a z Borzymen u boku. Ale nie po próżnicy na wspominki o Wladzie księciu się zebrało. Teraz z jego potomkiem, z synem, miał do czynienia, z chłopem ale wyzwolonym.
Trzeba by się nim zająć, awanse jakie szykować, żeby to pospólstwo przykład jaki miało. Druga taka okazją może się nie zdarzyć, żeby chłopa z tłumu na oczy wszystkich wyciągnąć choćby na przekór szlachcie, bo w duchowieństwie, to takie awanse się zdarzają.

Ale tam pilnym do nauk być trzeba, żeby do szkół posłali, żeby potem i kapłańską posługę i jakie dzieło prowadził. Ciężką pracą nawet biskupstwa można się było dorobić.
Ale to nie pośród szlachty, tu i obyczaj i prawa wszelakie dostępu do awansów chłopom bronią. W kościele widać w niczym to nie przeszkadza, urodzenie jego ważne nie jest, ważna jest wiedza i pobożność jego. Bywa, że z możnego rodu, co niektóry od razu biskupem zostaje. Ale też i skutki takich awansów dla kościoła niedobre są, bo to nie poparte ani wiedzą, ani pobożnością jego. Bywa, że później zgorszenie i gwałt jaki jest z tego. A przecież to nawet papieży spośród możnych i królów tego Świata wybierają. Jakże to, przecie to święta osoba jest. Ojciec Święty a na świętość ani, na Ziemi ani tym bardziej w niebie, jako żywy, wcale sobie nie zasłużył.
Coś Henrykowi te myśli się nie spodobały, bo je też porzucił i przyspieszył konia. 

Droga daleka jeszcze była, bo na polowaniu bardzo od Siedlęcina odstali. Bo też z każdym dniem polowania coraz dalej w góry, w wąwozy trzeba było od Siedlęcina odjechać. Ze wszystkich myśliwych, to pięć zastępów do polowania stanęło, bo nie wszyscy na to czas mieli. Ale zwierza i chęci nie brakowało, to i łup padał gęsto. To i zwierzyny na Święcone mięli w bród, trza ją było jedynie oprawić i na jadło u szlachty przetworzyć.
Henrykowi też już czas się kończył, do Jawora przyszło mu się spieszyć. Chciał się przed tem wywiedzieć, co Borzym potrafi, i w którą stroną jego losy wykierować. Bo widać, że po Wladzie, to i rezolutny i wygadany jest, jak żaden chłop. A teraz to on i wyzwolony, znaczy kmieć i wszystko mu wolno, to mu i dopomóc w tej wolności wolno. Bo komu wolno, jak nie mnie?

Borzym obok księcia jechał, jak mu ten przykazał ale nawet nie przypuszczał, że na ten czas, w głowie Księcia, jego los się waży.
Baczenie miał i na las, i na krzaki przy drodze, czy to zwierz jaki nie wyskoczy ale i na ludzi wokoło. Bo to w tamtych czasach na polowaniach więcej królów ginęło niż na wojnach. Czy to wróg, że wróg, to on nie ma na czole napisane a wystrzegać się trzeba. On to w głowach się czai i na majestat jaki rękę podnosi.
Kazali strzec, to wypełniać będzie wedle rozkazu. Tak sobie Borzym wymyślał i rozglądał się wkoło.


Od tego dnia Borzymowi lata mijały na służbie u Księcia z przerwami a to na nauki czy inne potrzebne przysposobienia. Bo to dług był możliwy i znośny do spłacenia. Długo to trwało, bo nauk było wiele a i przysposobienia, obyczaje i zachowania poznawać musiał. To i poznawał a nie po próżnicy to było, bo na pożytek jego i jego pana.
I stał on; chłop wyzwolony u boku Księcia swego Henryka I jaworskiego, tak w boju, na polowaniach, jak i na pokojach. Nawet w Świecie z Henrykiem bywał a wstydu żadną miarą mu nie przynosił. Tyle tylko, że nie jednemu to nie w smak było w obecności chłopa z księciem rozmowy prowadzić albo układać się. Ale też wyjścia dla takiego nie było, bo to osobista ochrona Księcia była. A nadto, nawet jak ktoś protestował, to i tak Henryk nic sobie z tego nie robił. Bo miał przy sobie wiernego i oddanego towarzysza.


Autor.                                         Roman Wysocki
12.03.2016 Bystrzyca k.Wlenia