Sąd 1.
Kiedy wszyscy a powiadomieni na Sąd do folwarku sióstr
Bernardynek zjechali, to już i ze trzy niedziele od świąt minęły. Miejscowi w
sprawie to byli i z urzędu ale z Wielkiej Ławy we Lwówku, to się nikomu nie
chciało. To i delegowali Woźnego ze skrybą, bo i prawa, i procedury znali a
sprawa choć poważna to do rozwiązania i rozstrzygnięcia jakiegoś dojść musi.
Zanim jednako do czego doszło, to zgromadzeni w refektarzu
rozmowy i ustalenia różne prowadzili, bo też tam Sąd miał się odbywać. I wcale
to na rozprawę sądową nie wyglądało, bo to sami znajomi a spotykający się tu na
miejscu albo to i we Lwówku byli. Ważniejszym było, żeby jaszcze przed
południem po sprawy odprawieniu, gorący obiad u sióstr zjeść i za powrotem do
domu wrócić a przed nocą zdążyć. Tym bardziej, że z kuchni zapachy rosołu z
kaszą i pieczonych kur już dobiegały.
Toteż na ten temat Łowczy siostrę Magdalenę zapytał;
- Siostro powiedzcie przecie, kiedy to on mięsa a do syta pojadł.
Przecie to tuż przed świętami się zdarzyło
- niedziela czy dwie od świąt było, jak go złapali. Taki głodny był, że
przed świętami za sarnami się uganiał? – A że Łowczy u sióstr bywał i sytuację
chorych dobrze znał, to i pytanie podchwytliwe zadał.
- Ano zima jest, to i roboty w polu nie ma. To i strawa dla wszystkich
uboga. Co innego do orki albo i do żniwa, wtedy to skwarek w kaszy ani chorym,
ani po służbie im nie braknie. Do roboty siły potrzeba, to i mięsa nie szczędzim.
Jakby tak wszystkie głodne byli, to i wszystkie by się za sarnami po książęcych
lasach uganiali a on tylko jeden był. Coś mu się w głowie odmieniło, bo to i
odmieniec jest. W ręcach taki talent i spostrzegawczość w oczach ma, że co
obaczy, to w drewnie oddać potrafi, taki zdolny jest. Nawet myślałam, żeby go
księciu na służbę posłać, do zdobień w drzewie na budowie.
- Miłościwie panujący nam książę Henryk I jaworski wzorem
cnót wszelkich i stanowionego prawa jest. Sam prawa przestrzega i od poddanych
wymaga. Już on sztuczek na budowie nie będzie wyczyniał ani saren po lesie bił nie
będzie. Nie dopuścim do tego. Na pewno księciu by się to nie spodobało, żeby to
kłusownika przy budowie wieży zatrudniać. Niedoczekanie to jego.- zabrał głos
Łowczy
- Siostro przełożona, za kłusownictwo po książęcych lasach
jedna kara jest, jak za zbrodnie jaką. W tym i litości żadnej nie widzę, bo
żadną miarą siostra go nie usprawiedliwia. Dach nad głową miał? Miał. Strawę
dostawał? Dostawał, to i usprawiedliwienia ani obrony jakiej w tym nie ma. –
prawił Woźny.
- Przewina jasną się wydaje to i kara wedle wyroku być musi.
A, że okrutna, to dla przykładu ona służyć będzie.
Dziedzic na Sądrecku;
- Moje to go na gorącym uczynku zdybali.
- Jak na gorącym? Ze sarną w rękach? – pyta Woźny.
- Nie, ale oni od początku przy tem byli, bo im szukać
przykazałem.
- Gdzie to oni, dawać mi tu ich wraz!
Dziedzic wstał od stołu, do drzwi podszedł, otworzył i
zakrzyknął do parobków, co w sieni czekali;
- A chodźcie no tutaj, przed Sąd trza wam się stawić, Sąd was
wzywa.
Tak i do refektarza weszli Marcin z drugim, co go Jełop
zwali. Jełop, bo do dwóch zliczyć nie potrafił. Jak mu przyszło co policzyć, to
tylko jeden i jeden, i jeden dodawał. I tak za każdym razem, bo toto głupie
było i tyle.
Wchodzili w pokłonach, z czapkami w rękach, bo tylu panów na
raz, to oni nigdy w życiu nie widzieli.
Do stołu doszli i przed krzyżem, co przed siostrą Magdaleną stał, każden się
przeżegnał.
- Zeznania składać będziecie a mówić tylko prawdę jako przed
samym Panem Bogiem, jak na spowiedzi świętej, przysięgacie?
- Przysięgamy Panie – Marcin odpowiadał, bo Jełop tyle
dostojeństwa widząc zaniemówił ale głową kiwał, że tak właśnie będzie. Choć z
tego wszystkiego to on i tak nie bardzo wyrozumiał, co się do niego mówi.
- Opowiadaj jak było – zwrócił się do Marcina Woźny
Trybunału.
- A ty Franciszku zapisuj a słów nie połykaj. – te słowa
skierował do skryby sądowego, który z nim tu przyjechał.
Skryba na pióro popatrzył, czy ostre, w inkaust zamoczył i
czekał pilnie, co też oni powiedzą.
- Bo my panie zdybali go jak uciekał.
- Mówi się Wysoka Ławo ! – zakrzyknął ale na widok Jełopa
cały czas kiwającego głową, machnął na to ręką, bo i tak się z nimi nie dogada.
- Przykazane my mieli od Dziedzica tu obecnego, żeby szukać,
to i szukali my. A, że on na nasz widok uciekał, to my go z lasu wygonili i w
polu zdybali.
- Za to, że uciekał?
- Panie, my tu przecie wszyscy znajome są i my jego, i on
nas zna, to czego uciekał. Bo my go za nagrodą szukali.
- Czekaj no, zacznij ty od początku, skąd nagroda była?
Woźny wiedział o nagrodzie, bo ją w sakwie trzymał ale skąd
oni o tym wiedzieli? Woźny czuł, że mu z sakwy dukatów ubywa, a szkoda by było.
Marcin przerwał i widać, że się zastanawia, bo drapał się w
głowę. Jełop uśmiechał się tylko, bo i tak nic nie miał do powiedzenia.
- Tak, żeby było po kolei, to my panie przed samymi świętami
w lesie szczątki sarny znaleźli.
- Szczątki sarny w lesie, to i nie dziwota, bo a to wilki, a
to lisy się tym obżerają, niejedno zostawią.
- Tak panie, ale tam tylko lisy kiszki i głowe odkrojoną
rozwlekły po krzakach, widać, że to ktoś zostawił. Niedźwiedź to śpi teraz,
wilk to do kości obeżre a lis czego nie da rady, to zostawi, ale żeby uciętą
głowę? To człowieka robota była.
- Słusznie prawisz, ktoś to uczynić musiał. Pewnie kłusownik
to, bo myśliwy tylko kiszki wypruje, resztę zabiera. Głowę na pastwę zostawiać zwierzyny,
uczciwym ludziom ani myśliwym nie przystoi.
Jełop cały czas potakiwał to jednemu, to drugiemu rozmówcy.
- To my Dziedzicowi powiedzieli a on pewnie zwierzchności,
dajmy na to panu Łowczemu powiedział.- Tu Marcin dłonią w stronę Łowczego
wskazał a ten nic nie mówiąc, głową przytakiwał, że tak właśnie było.
- Ten widocznie panu Wójtowi powiedział, bo Wójt nagrodę za
złapanie kłusownika wyznaczył. To i Dziedzic szukać kazali a za nagrodą. Tak
właśnie było. – mówił Marcin zadowolony z siebie, że to sobie wydedukował i
wypowiedzieć mu się to udało.
To i Woźny w myślach z nagrodą się rozstawał.
- Pan Dziedzic to nam do tego nawet swoje konie brać
nakazał, żeby codziennie las objeżdżać. Iżby sprawdzać, czy kto obcy się nie
kręci albo to i świeżych śladów na śniegu nie zostawił. A tu masz, swój i przed
swoimi ucieka, nie może to być, to my go pojmalim.
Franciszek, co przy piórze siedział pokasływać i chrząkać
zaczął, to i przerwali na chwilę, żeby zapis uzupełniał, bo dużo gadane było.
Wszyscy na niego patrzyli, czekali aż nos od pergaminu oderwie i ręce
wyprostuje, że niby znowu gotowy jest. Skryba pismo uzupełnił, pergamin
piaskiem przesypał, strząchnął na podłogę, znaczy do pisania był gotów.
- Ale to tylko przypuszczenie jest. Dowodów nam trzeba,
przecież nikt go za rękę nie złapał ani sarny przy nim nie znalazł.
- No nie znalazł, to może on niewinny jest – wtrąciła
przełożona. Głowę przy tem spuszczoną miała, żeby obecnym w oczy nie patrzeć.
Fałszywym świadectwem zgrzeszyć mogła,
to się i powstrzymywała. Bo choć prawdę znała wyjawić jej nie mogła, żeby
zarówno Krystiana jak i siebie nie pogrążać.
- Bóg jeden wie, jak było. – dodała.
- To właśnie rozsądzić nam trzeba, wolni jesteście ale
poczekajcie w sieni, wyrok będzie czytany, to was wezwiemy.
Pozostali w refektarzu naradzać się mięli ale psy na
podwórzu się rozszczekały.
Autor. Roman
Wysocki
17.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia