Figurki.
W przytułku u sióstr Krystian był od wszystkiego. A to konie
do zaprzęgu zapiąć i powozić, a to drzewa naznosić i narąbać, to znowu dach
naprawić.
Ale najbardziej, to on w wolnych chwilach, lubił strugać
drzewo.
Toteż strugał zapamiętale i nawet nieźle mu to wychodziło.
Nic w tem dziwnego, że kiedyś siostra Magdalena do podróży, do Lwówka jego figurki
zabrała.
Jak w zwyczaju, co środę na targ do Lwówka jeździła. A
Krystian, jak w zwyczaju, konie do wozu zaprzęgał i w podróżach siostrę woził.
Wóz był skrzynią na dwóch kołach ale ze szprychami. Na wozie, na ławce siostra
przełożona siedziała a on z przodu na półce. Wóz czyli skrzynia, nieduży, bo na
to towaru nie mięli ale siostra zawsze liczyła, że coś chodząc po straganach
dla trędowatych zbierze, co łaska. Z dużych darowizn czy zakupów, to co
najwyżej beczka śledzia albo worek zboża jakiego się zdarzał, to i większy wóz
nie był potrzebny.
Swego, co uchowali albo i wyrosło nie sprzedawali, bo nawet
dla gospodarstwa tego nie starczyło. Przecie tylu trędowatych było na
utrzymaniu folwarku. Ni mniej, ni więcej a dwudziestu, bo nawet jak zmarło się
komu, to przychodzili nowi, szczególnie na zimę. Schodzili się wtedy ci, nawet
zdrowi, którzy samopas z miską i kołatką lub dzwonkiem chodzili po prośbach drogami,
i tak od miasta do miasta. I nie wiadomym było, czy to chorzy na trąd, czy
biedota, co schronienia na zimę szukała. A, że tam ich nie chcieli, to na zimę
w przytułkach lub leprozoriach pod miastem dach nad głową na zimę znajdowali.
Za pilne dla sióstr i trędowatych potrzeby i tak zapłacić było trzeba. Ludzie takie są, że
zbywają za darmo to, czego mają w nadmiarze albo to co warte nic nie jest. Za to,
co potrzeba i tak zapłacić musieli.
Magdalena zabrała ze sobą kilka figurek a to zajączków,
ptaszków, nawet konika wzięła. Chodziła z tym po wozach i straganach, i jakby
do pomocy dla trędowatych sprzedawcy bardziej skłonni byli. Bo ludzie też są takie,
że za darmo, to za drogo jest a pieniądze brać, to nie zawsze się godzi.
Krystian przy wozie zostawał, koni doglądał a pilnował ale
nie raz widział, że siostra targuje się zawzięcie o każdy grosz. Tego dnia
jakoś po dobroci jej szło, bo a to ptaszkiem, a to zajączkiem handlarza zajęła
a ten ustępował. Znaczy, że grosz jaki uskubała, bo bez figurek wracała.
Siostra bardzo zadowolona była z grosza zaoszczędzonego, po targu zajechali do
kowala, bo i po drodze to było. Krystian jak żył, tyle żelaza nie widział. A
noży i kozików mnóstwo było, bo i proste i zakrzywione, nawet wygięte do kopyt
czyszczenia.
- Ty sobie dobry kozik wybierz, bo ty zwierzaki będziesz
strugał. – rzekła.
- Porządne narzędzie mieć musisz. – dodała.
Krystian rozglądał się po tym żelastwie, noże i podobne
wypatrzył, to i do ręki niejeden brał, przecie wolno mu było, do kupna
wybierał. Ale obok noży też dłuta wisiały na desce zawieszone. Wybrane wziął do
ręki, wyważył i na miejsce odłożył. Takie dłuto, to by mu się przydało do
zbierania materiału, żeby go warstwami, godzinami nie zestrugiwać, pomyślał.
Wybrany kozik przed kowalem położył.
Przy płaceniu siostra powiedziała kowalowi;
- Za to dłuto też policzcie, Krystian, które to było.
To i Krystian w lot przed siostrą z dłutem w dłoni się
stawił.
Było za to wszystko pięć groszy ale widać, Magdalenie się to
opłaciło albo też przyszłe zyski miała na myśli.
- Ty zwierzaki strugać będziesz, bo ludziom się one
podobają. Ale jak wszelki obrządek zrobisz, ma się rozumieć.
- Dziękuję Waszej Łaskawości – Krystian przykląkł w
podziękowaniu, aby przełożona dłoń do ucałowania dała i siostra dłoń do
ucałowania dała.
Słowo przełożonej w przytułku rozkazem było a takich
rozkazów to on by słuchał i słuchał. Bo Krystian nie pamiętał już, kiedy to
takie szczęście go naszło. Siostra małomówna była ale widać, że zadowolona, to
i oboje zadowoleni a w milczeniu do Bełczyny do folwarku wracali.
Po drzewo.
Krystian też robotę w lesie słyszał. Na Ostrzycy to było ode
wsi strony. Bo to stok południowy a drzewa dorodne i rosłe jak trzeba. Widział
kłody na osiach od wozów rozłożone, wedle wsi na budowę jechały. Pewnie tam na
wyrębie gałęzi to a konarów bez liku, a że je palą, to znaczy, że im zbywa.
Pomyślał sobie, żeby siostrze Magdalenie o tym powiedzieć. Bo zima tęga
nadzwyczaj, drzewa ubywa a nie przybywa i do wiosny może nie starczyć. I nic
nie wskazuje na to, że zima ma zamiar ustępować. A zimy ostatnimi laty tęgie
były jak nigdy. Wieści do wsi docierały, że tych, co ich noc albo i mróz na
drogach zastawał, to i na drogach zamarzali.
W przytułku tylko dom zakonny był ogrzewany. Siostry same w
piecach paliły, do niego należało tylko drewna narąbać a naprzynosić, a popioły
i śmieci powynosić.
Ale czy to w szopach, czy w oborach w obejściu ogrzewania
nie było. Bo to w nich dużo siana i słomy było porozkładane a to do bydła
karmienia, a to dla chorych do spania. Zapasy znaczne z pól zgromadzili. Tego
akurat starczało dla wszystkich i dla sióstr, i dla zwierzyny, i dla chorych ale
żadnych ogni przez to nie wolno było palić.
Bo ogień z ogniska zaprószony migiem zarówno szopy jak i wszystkie
budynki w obejściu pożerał. To i zakaz na to być musiał.
Ale z tego, że nie grzali to tak zimno było w środku, że
poniektórym zagrzebać się w sianie nie szło, tak im zimno było. Oni to do krów,
co pod drugą ścianą obory leżąc odpoczywały bądź spały, to oni nawet po dwóch
albo i trzech się pokładali. Tym sposobem ciepła zażywali a krowy nie
protestowały, bo i one przy tem ciepło trzymały. Tyle luda i bydła tem samem
powietrzem oddychało, to i na ścianach, na drzwiach najpierw szron, potem lód
zaczął się osadzać. Szczęściem, że okna workami ze słomą były pozatykane, bo od
czasu do czasu można było taki worek choć na chwilę odetkać, żeby powietrza
trochę świeżego wpadło ale to migiem i zaraz zatykać było trzeba. Mróz był na
to za duży.
Siostra przełożona zimowe potrzeby znała a przezorna była,
to i na sugestie Krystiana przystała. Jak jest sposobność a pozwoleństwo na
drzewo mają, gałęzi i konarów nazwozić trzeba.
Przed wyjazdem jednak przestrzegała;
- Ty sobie obrządek w te dni poukładaj, żeby cie przy czym
nie zbrakło. Parę dni ci to zajmie a porządek w obejściu i w domu u sióstr być
musi. Bo tu święta idą, i z tą robotą przede święty zmieścić się musisz.
Toteż Krystian uwijał się, a to zapasy drzewa rąbał, a to
słomy i siana naznosił, tylko wody na zapas nanosić się nie dało, bo nie było
gdzie, ani pomyj na zapas wylać się nie dało, bo ich jeszcze nie było.
I było tak przez dni kilka, kiedy to do lasu po drzewo
jeździł, spieszył bardzo nawet na struganie swoich zwierzaczków czasu nie miał.
Przecież zima, to i dzień krótki a zmęczenie w nim narastało. Wieczorem padał w
siano i tyle mu z tego było.
Światem zapachniało.
Nie pisałem jeszcze o tym, bo rzeczy działy się tak szybko
ale wspomnieć mi trzeba, że wieś Bełczyna własnością klasztoru s.s.
Benedyktynek wtedy była, co to klasztor swój w Lubomierzu miały i do dziś go
mają.
I z racji swojego położenia wedle traktu handlowego z Kowar
do samej Legnicy, to ona w centrum ówczesnych wydarzeń historycznych była. A,
że na szlaku owym, co południem wiódł wedle gór a na północ skręcał i przez
Jelenią Górę, takoż Siedlęcin, Wleń do Jawora i Legnicy zmierzał. To i różne
wieści ze Świata docierały. Nie to, żeby tu kto znamienity gościł i się
zatrzymał. Folwark jako przytułek dla trędowatych złą miał sławę i kto mógł
wieś przemierzał w pośpiechu.
Ale byli tacy, co się we wsi zatrzymywali i chłopów we wsi o
nocleg pytali.
To były dziady proszalne a opowiadające, po prośbie chodząc
opowiadali to niestworzone rzeczy, które to ponoć w Świecie widzieli. Za to im
się i łyżka kaszy i kromka chleba dostała, i za nocleg płacić nie musieli. Skoro
i tak nie mięli czym, to o zapłatę nikt nie pytał a siana w kącie szopy dla
nich w obejściach nie brakowało.
Tedy zdarzyło się i Krystianowi dziada spotkać, a było tak.
Któryś już raz po drzewo do lasu nawracał pustym wozem, gdy
z lasu zaprzęg ciągnący bal na kołach wyjeżdżał. Zaprzęg dziad zatrzymał o
jałmużnę prosząc, bo baczenia żadnego na majętność ani honory jego nie miał. To
go drwale wodą z bukłaka poczęstowali. Bukłak do pasa był przytroczony, to i
woda w nim nie zamarzała.
Dziad ugasił pragnienie, o drogę do Jawora zapytał a jak się
i dowiedział, to i o drzewo spytał, dokąd go wożą.
I tak od słowa do słowa o budowie, na którą to drzewo wieźli
rozmowa zeszła. Drwale, co tylko o swojej robocie wiedzieli słuchali z rotwartymi
gębami, co też ten Książę w tym Siedlęcine zamiaruje. Otóż te bale, co je na
budowę stropów wiozą, to tych stropów czyli kondygacyj będzie kilka jedna nad
drugą. Henryk Jaworski tak sobie łowy w Siedlęcinie umiłował, że ta wieża nie
dla obrony tam staje a dla zamieszkania jego.
Bo Książę łowy z łukiem na sarny polubił bardzo i to samopas. Nie to, co z dzikiem, którego z ostoi płoszyć z nagonką trzeba. Sarnę podejść było trzeba, bo nawet na koniu, to po górach nie szło.
Bo Książę łowy z łukiem na sarny polubił bardzo i to samopas. Nie to, co z dzikiem, którego z ostoi płoszyć z nagonką trzeba. Sarnę podejść było trzeba, bo nawet na koniu, to po górach nie szło.
Drwale słuchali w osłupieniu, bo kto to słyszał, żeby na
pomieszkanie wieże budować.
Co innego do obrony warowni czy przy kościele na dzwonnicę. Coraz wyżej te Pany się pchają. A jakby tego mało było, to jako, że w domu, to kazał sobie malunki na ścianach sprawiać.
Co innego do obrony warowni czy przy kościele na dzwonnicę. Coraz wyżej te Pany się pchają. A jakby tego mało było, to jako, że w domu, to kazał sobie malunki na ścianach sprawiać.
Dziad opowiadał i Krystiana, i drwali wprawiając w
osłupienie.
- To co, jak w kościele on będzie miał? – pytali.
- Żadne takie, - odpowiadał dziad.
- Książę malarza z za granic ma sprowadzać, żeby mu jego
umiłowaną legendę namalował. A legenda jest o rycerzu z Brytanii, co się w
królowej zakochał. Tyle, że jej mąż, znaczy król żył jeszcze i ta miłość
niegodna a nieprzyzwoita się zdaje. Co też te nasze włodarze jeszcze wymyślą.
Krzyż święty na ścianie powiesić, obrazek ze świętymi albo figurkę jaką w kącie
postawić, to rozumiem - prawił dziad - bo to, po krześcijańsku jest.
- Zgorszenie tylko z tego będzie, tfu.
I tu po wodę rękę wyciągnął, bo mu w gardle z tego gadania
zaschło, upił dwa łyki, bukłak oddał i oddalił się.
- Z Panem Bogiem – rzucił na obchodne, takoż i jemu odpowiadali.
Taką to niezasłużoną sławę nasze siedlęcińskie malowidła miały,
jeszcze zanim je namalowano.
Krystian drzewo woził a w głowie nowe myśli się lęgły.
Przecie on talent w rękach ma, figurę Najświętszej Panienki wystrugał. To z wdzięczności
za ten kozik, co mu siostra Magdalena u kowala kupiła. Teraz w sieni domu
klasztornego figura święta stoi na gości powitanie. Bo siostra Magdalena jej
nie przedała, może za dużo by chciała?
Może on do jakich zdobień w drzewie by się nadał?
Może on do jakich zdobień w drzewie by się nadał?
To i postanowił przy najbliższej podróży do Lwówka zapytać i
spytał.
Okazało się, że siostra przełożona dobrze wiedziała, co się
w Siedlęcinie dzieje i jak książę Henryk zamiaruje. Przecież spotykała się ze
znamienitymi osobami tak w przytułku, co przejazdem a po znajomości stawali, a
to we Lwówku, co to nie tylko handlarzy ale i właścicieli ziemskich spotykała.
- Zobaczymy, co też Książę Henryk w tym Siedlęcinie zmaluje.
Póki co, zachwycony jest budową, wszystkim szczegóły rozpowiada. Może się
okazać, że Sodoma z Gomorą i pokuszenie wielkie z tego wyjdzie. A ja cię w
takie grzeszne ręce nie oddam. Poczekać nam trzeba, w przytułku pozostawać
będziesz, boś tu ułożony na chwałę Pana i przydatny bardzo. Jak będzie trzeba,
sama ci rekomendację dam i do Siedlęcina dowiozę.
Krystian rad był bardzo z pochwał ale i z tego, że mu
siostra drzwi przed Światem nie zatrzaskuje. I w tym racje Magdalenie
przyznawał. Bo miało to dla niego znaczenie, że siostra talent mu przyznaje i
siłą go w przytułku trzymać nie będzie. Posłuszeństwo jej się należało, bo go
do służby i pod opiekę przyjęła i posłuszny będzie. Jeśli wszystko się wyjaśni
sama wsparcie mu da, jeśli z przytułku odejdzie, to tylko po dobrej woli. Takie
przyjął postanowienie, bo Magdalenie za dużo zawdzięczał, aby się
niewdzięcznością albo to i nieposłuszeństwem odpłacać.
Autor. Roman Wysocki
17.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia