Translate

Część II. 2 Figurki.




Figurki.
W przytułku u sióstr Krystian był od wszystkiego. A to konie do zaprzęgu zapiąć i powozić, a to drzewa naznosić i narąbać, to znowu dach naprawić.
Ale najbardziej, to on w wolnych chwilach, lubił strugać drzewo.
Toteż strugał zapamiętale i nawet nieźle mu to wychodziło. Nic w tem dziwnego, że kiedyś siostra Magdalena do podróży, do Lwówka jego figurki zabrała.
Jak w zwyczaju, co środę na targ do Lwówka jeździła. A Krystian, jak w zwyczaju, konie do wozu zaprzęgał i w podróżach siostrę woził. Wóz był skrzynią na dwóch kołach ale ze szprychami. Na wozie, na ławce siostra przełożona siedziała a on z przodu na półce. Wóz czyli skrzynia, nieduży, bo na to towaru nie mięli ale siostra zawsze liczyła, że coś chodząc po straganach dla trędowatych zbierze, co łaska. Z dużych darowizn czy zakupów, to co najwyżej beczka śledzia albo worek zboża jakiego się zdarzał, to i większy wóz nie był potrzebny.

Swego, co uchowali albo i wyrosło nie sprzedawali, bo nawet dla gospodarstwa tego nie starczyło. Przecie tylu trędowatych było na utrzymaniu folwarku. Ni mniej, ni więcej a dwudziestu, bo nawet jak zmarło się komu, to przychodzili nowi, szczególnie na zimę. Schodzili się wtedy ci, nawet zdrowi, którzy samopas z miską i kołatką lub dzwonkiem chodzili po prośbach drogami, i tak od miasta do miasta. I nie wiadomym było, czy to chorzy na trąd, czy biedota, co schronienia na zimę szukała. A, że tam ich nie chcieli, to na zimę w przytułkach lub leprozoriach pod miastem dach nad głową na zimę znajdowali.

Za pilne dla sióstr i trędowatych potrzeby i tak  zapłacić było trzeba. Ludzie takie są, że zbywają za darmo to, czego mają w nadmiarze albo to co warte nic nie jest. Za to, co potrzeba i tak zapłacić musieli.
Magdalena zabrała ze sobą kilka figurek a to zajączków, ptaszków, nawet konika wzięła. Chodziła z tym po wozach i straganach, i jakby do pomocy dla trędowatych sprzedawcy bardziej skłonni byli. Bo ludzie też są takie, że za darmo, to za drogo jest a pieniądze brać, to nie zawsze się godzi.
Krystian przy wozie zostawał, koni doglądał a pilnował ale nie raz widział, że siostra targuje się zawzięcie o każdy grosz. Tego dnia jakoś po dobroci jej szło, bo a to ptaszkiem, a to zajączkiem handlarza zajęła a ten ustępował. Znaczy, że grosz jaki uskubała, bo bez figurek wracała. Siostra bardzo zadowolona była z grosza zaoszczędzonego, po targu zajechali do kowala, bo i po drodze to było. Krystian jak żył, tyle żelaza nie widział. A noży i kozików mnóstwo było, bo i proste i zakrzywione, nawet wygięte do kopyt czyszczenia.
- Ty sobie dobry kozik wybierz, bo ty zwierzaki będziesz strugał. – rzekła.
- Porządne narzędzie mieć musisz. – dodała.
Krystian rozglądał się po tym żelastwie, noże i podobne wypatrzył, to i do ręki niejeden brał, przecie wolno mu było, do kupna wybierał. Ale obok noży też dłuta wisiały na desce zawieszone. Wybrane wziął do ręki, wyważył i na miejsce odłożył. Takie dłuto, to by mu się przydało do zbierania materiału, żeby go warstwami, godzinami nie zestrugiwać, pomyślał.
Wybrany kozik przed kowalem położył.
Przy płaceniu siostra powiedziała kowalowi;
- Za to dłuto też policzcie, Krystian, które to było.
To i Krystian w lot przed siostrą z dłutem w dłoni się stawił.
Było za to wszystko pięć groszy ale widać, Magdalenie się to opłaciło albo też przyszłe zyski miała na myśli.
- Ty zwierzaki strugać będziesz, bo ludziom się one podobają. Ale jak wszelki obrządek zrobisz, ma się rozumieć.
- Dziękuję Waszej Łaskawości – Krystian przykląkł w podziękowaniu, aby przełożona dłoń do ucałowania dała i siostra dłoń do ucałowania dała.
Słowo przełożonej w przytułku rozkazem było a takich rozkazów to on by słuchał i słuchał. Bo Krystian nie pamiętał już, kiedy to takie szczęście go naszło. Siostra małomówna była ale widać, że zadowolona, to i oboje zadowoleni a w milczeniu do Bełczyny do folwarku wracali.



Po drzewo.
Krystian też robotę w lesie słyszał. Na Ostrzycy to było ode wsi strony. Bo to stok południowy a drzewa dorodne i rosłe jak trzeba. Widział kłody na osiach od wozów rozłożone, wedle wsi na budowę jechały. Pewnie tam na wyrębie gałęzi to a konarów bez liku, a że je palą, to znaczy, że im zbywa. Pomyślał sobie, żeby siostrze Magdalenie o tym powiedzieć. Bo zima tęga nadzwyczaj, drzewa ubywa a nie przybywa i do wiosny może nie starczyć. I nic nie wskazuje na to, że zima ma zamiar ustępować. A zimy ostatnimi laty tęgie były jak nigdy. Wieści do wsi docierały, że tych, co ich noc albo i mróz na drogach zastawał, to i na drogach zamarzali.

W przytułku tylko dom zakonny był ogrzewany. Siostry same w piecach paliły, do niego należało tylko drewna narąbać a naprzynosić, a popioły i śmieci powynosić.
Ale czy to w szopach, czy w oborach w obejściu ogrzewania nie było. Bo to w nich dużo siana i słomy było porozkładane a to do bydła karmienia, a to dla chorych do spania. Zapasy znaczne z pól zgromadzili. Tego akurat starczało dla wszystkich i dla sióstr, i dla zwierzyny, i dla chorych ale żadnych ogni przez to nie wolno było palić.
Bo ogień z ogniska zaprószony migiem zarówno szopy jak i wszystkie budynki w obejściu pożerał. To i zakaz na to być musiał.
Ale z tego, że nie grzali to tak zimno było w środku, że poniektórym zagrzebać się w sianie nie szło, tak im zimno było. Oni to do krów, co pod drugą ścianą obory leżąc odpoczywały bądź spały, to oni nawet po dwóch albo i trzech się pokładali. Tym sposobem ciepła zażywali a krowy nie protestowały, bo i one przy tem ciepło trzymały. Tyle luda i bydła tem samem powietrzem oddychało, to i na ścianach, na drzwiach najpierw szron, potem lód zaczął się osadzać. Szczęściem, że okna workami ze słomą były pozatykane, bo od czasu do czasu można było taki worek choć na chwilę odetkać, żeby powietrza trochę świeżego wpadło ale to migiem i zaraz zatykać było trzeba. Mróz był na to za duży.

Siostra przełożona zimowe potrzeby znała a przezorna była, to i na sugestie Krystiana przystała. Jak jest sposobność a pozwoleństwo na drzewo mają, gałęzi i konarów nazwozić trzeba.
Przed wyjazdem jednak przestrzegała;
- Ty sobie obrządek w te dni poukładaj, żeby cie przy czym nie zbrakło. Parę dni ci to zajmie a porządek w obejściu i w domu u sióstr być musi. Bo tu święta idą, i z tą robotą przede święty zmieścić się musisz.
Toteż Krystian uwijał się, a to zapasy drzewa rąbał, a to słomy i siana naznosił, tylko wody na zapas nanosić się nie dało, bo nie było gdzie, ani pomyj na zapas wylać się nie dało, bo ich jeszcze nie było.
I było tak przez dni kilka, kiedy to do lasu po drzewo jeździł, spieszył bardzo nawet na struganie swoich zwierzaczków czasu nie miał. Przecież zima, to i dzień krótki a zmęczenie w nim narastało. Wieczorem padał w siano i tyle mu z tego było.


Światem zapachniało.
Nie pisałem jeszcze o tym, bo rzeczy działy się tak szybko ale wspomnieć mi trzeba, że wieś Bełczyna własnością klasztoru s.s. Benedyktynek wtedy była, co to klasztor swój w Lubomierzu miały i do dziś go mają.
I z racji swojego położenia wedle traktu handlowego z Kowar do samej Legnicy, to ona w centrum ówczesnych wydarzeń historycznych była. A, że na szlaku owym, co południem wiódł wedle gór a na północ skręcał i przez Jelenią Górę, takoż Siedlęcin, Wleń do Jawora i Legnicy zmierzał. To i różne wieści ze Świata docierały. Nie to, żeby tu kto znamienity gościł i się zatrzymał. Folwark jako przytułek dla trędowatych złą miał sławę i kto mógł wieś przemierzał w pośpiechu.
Ale byli tacy, co się we wsi zatrzymywali i chłopów we wsi o nocleg pytali.
To były dziady proszalne a opowiadające, po prośbie chodząc opowiadali to niestworzone rzeczy, które to ponoć w Świecie widzieli. Za to im się i łyżka kaszy i kromka chleba dostała, i za nocleg płacić nie musieli. Skoro i tak nie mięli czym, to o zapłatę nikt nie pytał a siana w kącie szopy dla nich w obejściach nie brakowało.

Tedy zdarzyło się i Krystianowi dziada spotkać, a było tak.
Któryś już raz po drzewo do lasu nawracał pustym wozem, gdy z lasu zaprzęg ciągnący bal na kołach wyjeżdżał. Zaprzęg dziad zatrzymał o jałmużnę prosząc, bo baczenia żadnego na majętność ani honory jego nie miał. To go drwale wodą z bukłaka poczęstowali. Bukłak do pasa był przytroczony, to i woda w nim nie zamarzała.
Dziad ugasił pragnienie, o drogę do Jawora zapytał a jak się i dowiedział, to i o drzewo spytał, dokąd go wożą.
I tak od słowa do słowa o budowie, na którą to drzewo wieźli rozmowa zeszła. Drwale, co tylko o swojej robocie wiedzieli słuchali z rotwartymi gębami, co też ten Książę w tym Siedlęcine zamiaruje. Otóż te bale, co je na budowę stropów wiozą, to tych stropów czyli kondygacyj będzie kilka jedna nad drugą. Henryk Jaworski tak sobie łowy w Siedlęcinie umiłował, że ta wieża nie dla obrony tam staje a dla zamieszkania jego.
Bo Książę łowy z łukiem na sarny polubił bardzo i to samopas. Nie to, co z dzikiem, którego z ostoi płoszyć z nagonką trzeba. Sarnę podejść było trzeba, bo nawet na koniu, to po górach nie szło.
Drwale słuchali w osłupieniu, bo kto to słyszał, żeby na pomieszkanie wieże budować.
Co innego do obrony warowni czy przy kościele na dzwonnicę. Coraz wyżej te Pany się pchają. A jakby tego mało było, to jako, że w domu, to kazał sobie malunki na ścianach sprawiać.
Dziad opowiadał i Krystiana, i drwali wprawiając w osłupienie.
- To co, jak w kościele on będzie miał? – pytali.
- Żadne takie, - odpowiadał dziad.
- Książę malarza z za granic ma sprowadzać, żeby mu jego umiłowaną legendę namalował. A legenda jest o rycerzu z Brytanii, co się w królowej zakochał. Tyle, że jej mąż, znaczy król żył jeszcze i ta miłość niegodna a nieprzyzwoita się zdaje. Co też te nasze włodarze jeszcze wymyślą. Krzyż święty na ścianie powiesić, obrazek ze świętymi albo figurkę jaką w kącie postawić, to rozumiem - prawił dziad - bo to, po krześcijańsku jest.
- Zgorszenie tylko z tego będzie, tfu.
I tu po wodę rękę wyciągnął, bo mu w gardle z tego gadania zaschło, upił dwa łyki, bukłak oddał i oddalił się.
- Z Panem Bogiem – rzucił na obchodne, takoż i jemu odpowiadali.
Taką to niezasłużoną sławę nasze siedlęcińskie malowidła miały, jeszcze zanim je namalowano.

Krystian drzewo woził a w głowie nowe myśli się lęgły. Przecie on talent w rękach ma, figurę Najświętszej Panienki wystrugał. To z wdzięczności za ten kozik, co mu siostra Magdalena u kowala kupiła. Teraz w sieni domu klasztornego figura święta stoi na gości powitanie. Bo siostra Magdalena jej nie przedała, może za dużo by chciała?

Może on do jakich zdobień w drzewie by się nadał?
To i postanowił przy najbliższej podróży do Lwówka zapytać i spytał.
Okazało się, że siostra przełożona dobrze wiedziała, co się w Siedlęcinie dzieje i jak książę Henryk zamiaruje. Przecież spotykała się ze znamienitymi osobami tak w przytułku, co przejazdem a po znajomości stawali, a to we Lwówku, co to nie tylko handlarzy ale i właścicieli ziemskich spotykała.
- Zobaczymy, co też Książę Henryk w tym Siedlęcinie zmaluje. Póki co, zachwycony jest budową, wszystkim szczegóły rozpowiada. Może się okazać, że Sodoma z Gomorą i pokuszenie wielkie z tego wyjdzie. A ja cię w takie grzeszne ręce nie oddam. Poczekać nam trzeba, w przytułku pozostawać będziesz, boś tu ułożony na chwałę Pana i przydatny bardzo. Jak będzie trzeba, sama ci rekomendację dam i do Siedlęcina dowiozę.

Krystian rad był bardzo z pochwał ale i z tego, że mu siostra drzwi przed Światem nie zatrzaskuje. I w tym racje Magdalenie przyznawał. Bo miało to dla niego znaczenie, że siostra talent mu przyznaje i siłą go w przytułku trzymać nie będzie. Posłuszeństwo jej się należało, bo go do służby i pod opiekę przyjęła i posłuszny będzie. Jeśli wszystko się wyjaśni sama wsparcie mu da, jeśli z przytułku odejdzie, to tylko po dobrej woli. Takie przyjął postanowienie, bo Magdalenie za dużo zawdzięczał, aby się niewdzięcznością albo to i nieposłuszeństwem odpłacać.



Autor.                                         Roman Wysocki
17.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia