Translate

cz. III. 2 Goście.



Goście na polowanie.
Takiego oblężenia to Siedlęcin nigdy jeszcze nie zaznawał.
Aleć nie było to oblężenie przez wroga jakiego a przez swoich i to gości na polowanie sproszonych.
Bo to już na dzień przed terminem pierwsi goście; myśliwi, szlachta i możni do Siedlęcina zjeżdżali. Przecie to mróz wieli był, jako że w zimie, drogi śniegiem zasypane, to i z odległych miejscowości przedzierać się było trzeba, żeby to się na polowanie nie spóźnić a gościny u Księcia zaznać. Jak się nazajutrz w dzień polowania okazało, to prawie setka gości zjechała. Jedni to samotrzeć na koniach albo z przybocznym jakim, inni wozami lub saniami nawet ze służbą i sprzętami swoimi.

Na ten czas cały Siedlęcin trzeba było przygotować, bo to i gości, i roboty przy tem mnóstwo. W pierwszej kolejności, to na zamku pokoje i izby wszelkie na ten czas opróżnić było trzeba. To i z trzech dziesiątków rycerza i wojów jeno jedna drużyna pozostała. Resztę kasztelan do Wlenia wysłał na kwaterę. Do Domu Rycerskiego, co opodal przeprawy na Bobrze stał.

Tak i na wypadek napadu zbrojnego, to książę odporu nie miał żadnego. Ale na zgromadzone rycerstwo i myśliwych mógł liczyć, gdyby co. Kasztelan Wojciech obowiązki rycerzom dla drużyny rozdzielił. Bo to i trakt dla bezpieczeństwa w podróży patrolować trzeba a to przed rabusiami jakimi, a to pomoc potrzebującym, bo warunki na drogach okrutne. Mając tylko część wojska zdał się tylko na trakt do Jeleniej Góry, bo odcinek wleński tym, co ich do Wlenia wysłał, ich opiece powierzył. Tylko raz a w południe sprawy ze służby meldować rozkazał i za powrotem do Wlenia na noclegowanie wracać.
Bo też to do obowiązków Książęcych należało porządków i bezpieczeństwa na drogach pilnowanie, zamków wojami i rycerzami obsadzanie dla bezpieczeństwa kraju. To i za jego sprawą, jego bezpieczeństwo było.
Ale też o osobistym bezpieczeństwie na zabawie jakiej czy to na polowaniu nie mógł zapominać. Nawet jakby zapomniał, to Kasztelan i tak pieczę nad zamkiem mając do ochrony zawsze mu wojów podsyłał.
Tak sobie Wojciech drużyny i poszczególnych rycerzy poukładał, żeby na wszelkie zabezpieczenia wystarczyło. Po dwóch to wejścia do zamku strzegło chocia z początku to się w tym tłumie rozeznać nie mogli. Że zimno było to, co parę pacierzy się zmieniali, to i baczenie na tych, co do środka weszli i na tych, co dopiero wchodzili mieli.
Trudno rozeznać się nie było, bo wtedy to o pozycji każdego gościa jego strój świadczył. Wiadomo było, komu ukłonić się trzeba, do środka zapraszać a komu żadnych honorów czynić nie ma potrzeby, bo i tak sam wlezie.
To i Henryk nie zdziwił się wcale, kiedy na kwaterze w sieni dwóch z włóczniami i mieczami zastał, co ich już znał z obowiązku i jednego nad schodami a przed jego izbą. W stajni konie osiodłane, tak książęce jak i drużynników zawsze do drogi gotowe, stały.

Pojedyncze izby na zamku dygnitarze kościelni i możni pozajmowali, duże pokoje dla ich służby były, bo to i sekretarze, i przyboczni, i służba wszelka z nimi poprzyjeżdżała. Wystarczyło im sienniki czyli worki z sianem przysposobić, na podłogach rozpołożyć do spania. Bo i tak przez cały dzień na nogach a dookoła swojego dobroczyńcy biegali. Służba u pana lekka nie była, to i do spania niewiele im było potrzeba.

Najważniejsze z tego bałaganu było to, żeby Książę w wieży mógł całe to towarzystwo na biesiadach i rozmowach przyjmować. Co prawda mury nie tynkowane ale drzwi i okna w otworach obsadzone były. Na samym dole jesienią legary i deski położyli, to i podłoga tam była. A nad głowami belki pierwszego piętra były w murach obsadzone, bez desek, znaczy piętro bez podłogi jeszcze było. A, że wieża pod dachem ale bez pięter wydzielonych była, to z samego dołu aż po dach widoki były i o ogromie budowli świadczyły. Także paleniska czy to kuchni, czy pieców jakich, czy też kominków, takoż i kominy poprzepalane już były.  Bo już od jesieni zduny na to czas miały, bo pod dachem. Na dole nie było jeszcze ścian pomieszczeń żadnych to i gotowanie i mięs pieczenie na oczach gości mogło się odbywać. I nic to, że piętrami wąskie podesty łączone drabinami stały do ścian rusztowaniami poprzyczepiane. Wystarczyło stoły ławy i siedziska powstawiać i gości na biesiady zapraszać. Bo i pod dachem, i ciepło, i syto być mogło.

Stary obyczaj nakazywał mury dachem obleczone zielonymi gałęziami na szczytach przyozdobić i koniec budowy świętować, bo był blisko. To i okazja nie tylko do spotkania przy polowaniu ku temu była. Stronami ten zwyczaj różnie nazywano, ja znam jego nazwę; „wiecha” a i tak postronni wiedzą, o co chodzi.
Można już było posiłki podawać a jak brakło to i z kuchni zamkowej dosyłać. Tego akurat czyli pieczystego, warzyw i owoców, pieczywa i ciast wszelkich a nadto wina i piwa u księcia zabraknąć nie mogło. Toteż wozy ze spyżą wszelką zjeżdżały do Siedlęcina z Jeleniej Góry i okolicy przez tydzień cały.
Kasztelan z ochmistrzynią od dostawców opędzić się nie mogli, to ich w końcu z zamku przegnali, bo ich wozy wszystko zastawiały. Już to pierwsi goście zajeżdżali a miejsca ani przed murami, ani na dziedzińcach zamkowych nie było.
Tych gości do goszczenia w wieży, to Henryk miał z sześćdziesiąt osób, bo to możni i dygnitarze kościelni, rycerstwo ze szlachty, co zapolować zechciało. Bo myśliwi, co przy lesie do tego przysposobieni i służba co z panami zjechała w jadalnym na zamku wyżywienia pod dostatkiem miała a spania dosyć po stodołach i szopach, i tyle im z tego było.

Po wielokroć o dostojnikach kościelnych zjeżdżających na polowanie opowiadam. Bo to w tamtych czasach duchowne osoby, na wypadek wojny albo innej potrzeby na strój duchowny zbroję i rynsztunek wojenny sposobili. To i z okazji do polowania korzystali, aby sprawności rycerskiej nie utracić. Z łuku postrzelać, oszczepem porzucać a z konia nie zsiadać, jak to na co dzień nie bywa.
Przecie wtedy to i całe zakony rycerskie a wojujące były, to i nie dziwota tego była. Zwykła to rzecz dla duchownych była; kraju bronić albo na pogany się wyprawiać. Stać ich na to było, bo to koń, zbroja i rynsztunek, i służba do tego jaka. Kosztowne to było ale i intratne, bo z tego zdobycz do podziału była albo zasługi u władcy i przywileje albo ziemi nadania, tak samo jak rycerstwu się to przysługiwało. Tylko zginąć przy tem się nie opłacało.

Goście zjeżdżali na polowanie przez dzień cały a i nie jeden po nocy albo to i rano tuż przed polowania odtrąbieniem przybywał. Tych najostatniejszych wraz do zastępów Łowczy przydzielał, kwatery zaś i poczęstunek na później odkładał.

Henryk wcale się gośćmi nie zajmował. Nie pierwsze to polowanie i załoga zamku, i goście byli z porządkiem obznajmieni. Pozostawał na swojej kwaterze na plebanii z dala od tego zgiełku, bo to swoje zamierzenia chciał przedstawić a słowa do tego poukładać. To i ciekaw był, czy zaproszeni goście przybyli ale nie witał ich osobiście. Pilnie meldunków oczekiwał od Łowczego Macieja i Kasztelana Wojciecha, im to powitania, przydział kwater i miejsc na polowaniu wyznaczył. Czyli wszystko, co do pobytu poszczególnych gości i ich udziału w polowaniu było potrzebne.
Nie pierwszyzna to dla nich była, to i sprawiali się w gości obsłudze, wszak do dyspozycji mieli cały zamek i ze służbą całą.
Ale był gość, na którego Henryk miał baczenie i pilnie oczekiwał. Bo zamiary, co je sobie umyślił, potwierdzić i umocnić chciał. Toteż dał Kasztelanowi polecenie, aby Biskupa Wacława zaraz po wskazaniu kwatery, na plebanię do Księcia zapraszał.

Zacna to i święta osoba była, bo i zacnego rodu a z duchowieństwa była. Bo wspomnieć tu trzeba, że dziad obecnego na Legnicy Biskupa przydomek Sława miał. Przydomek w niesławnie zdobył, bo w pogromie przy Księcia Henryka Pobożnego zdobyty. Jego to przy śmierci Henryka Tatarzy pojmali, do machiny oblężniczej przywiązali i tak pod mury Legnicy wieźli. Mieszkańcy pomni, że to duchowna i waleczna osoba ze słowami „Sława mu!” strzały z ogniem na cięciwy zakładali i z łuków wypuszczali. Tak i przodek zginął ale nie po próżnicy to było, bo Tatarów w dalszym pogromie powstrzymali, zawracać im przyszło.
A przydomek Sława jak bohaterowi jakiemu przy rodzie pozostał.

Takoż czas nastał, że mu Wojciech o pilnym stawiennictwie u Księcia powiedział. Biskup porzucił swoje sprawunki złapał pergamin, co go w sakwie trzymał i na plebanię a bez sekretarza, jak stał, tak za Wojciechem poszedł.
Książę w wejściu na plebanię go witał a zapraszał ale Wacław bardzo był poruszony i już na schodach Henryka wypytywał a pergaminem potrząsał;
- Wasza Miłość, cóż znaczą te słowa, tylko cztery? – Dobro czynić nam trzeba – o co tu chodzi? – i pewnie zasypał by księcia pytaniami ale ten grzecznie za łokieć duchowną osobę ujął i do izby wprowadził. Ten już w drodze zanim przy stole usiadł mitygował się znaczy tłumaczył, że to jego podstawowy obowiązek jest i po chrześcijańsku, dobro bliźnim czynić.
Na to Henryk posłusznie przytakiwał:
- I tegom się od Waszej Eminencji usłyszeć spodziewał, nie inaczej. Teraz i sprawy i ich tymczasowe rozwiązania przedstawię. – Z tymi słowy Książę drzwi od izby zawarł i więcej nie słyszałem. A podsłuchiwać wcale nie szło mi do głowy, bo przy drzwiach rycerz jaki z drużyny służbę pełnił, znaczy kilka mieczy a płazem w miękkie miejsce by mi się oberwało, ot i co.
Alem do wyjścia odczekał i słyszałem, jak Henryk Wacława na biesiadę po polowaniu zapraszał a obok siebie. Biskup zadowolony widać z obrad, bo na książęcą propozycję widać przystał, znaczy, że się dogadali i ramię w ramię przy sprawie stać będą. I póki co, niewiadoma to dla mnie sprawa była. Alem przez cały czas przy Księciu był i domyślać się mogę, jako i Wy coście to czytali.

Majętność i obyczaj z tego.
A trzeba Wam wiedzieć o obyczaju stosownym a przestrzeganym, tak na biesiadach, jak w kościele czy w gospodzie, czyli w towarzystwie różnem.
Bo to każdy swoje miejsce miał dla siebie podług urodzenia, majętności, urzędu i zasług jakich. I trzymać się tego trzeba było a pilnować, aby komu afrontu jakiego nie uczynić i na kopniaka się nie narazić. Bo, czy to w kościele przy  obrządku, czy w zabawie a przy piwie, to każden jeden swojej nacji się pilnował i przestrzegał tego. Najgorzej to rycerstwu i szlachcie wychodziło, bo to niby równi byli. Ale z tej równości, to i równi, i równiejsi byli, i nie raz się za miecze albo kufle się łapali, że one równiejsze od innych są.
U Księcia po wielokroć biesiady i narady się odbywały, tak każdy swoje miejsce znał. A jak nie znał, to musiał czekać, aż go zaproszą, na przykład szlachcic, szlachcica sąsiada. Albo też czekać na miejsce puste, na które chętnego nie było ale zawsze wśród swoich, zaznaczam. Nawet duchowne osoby, czy to z możnych, czy ze szlachty, to raczej w swoim towarzystwie zasiadały, za swoje stoły, czy też należne lub wskazane miejsca zajmowały.

Zresztą już o tym wiecie poniekąd z kwater rozdzielenia, co się komu należy wedle stanu i urodzenia jego. Zewsząd te podziały widoczne były a najbardziej pospólstwa i chłopstwa dotyczyły, bo ich to akurat z wszelkiego towarzystwa i zgromadzenia wykluczały.


Polowanie.
Tak i na dzień następny Łowczy Maciej komendę nad polowaniem przejął. Wcale dla wyróżnionych gości uszanowania nie miał. Do zastępów spośród nich powyznaczał a w każdym zastępie; myśliwego z tutejszym leśniczym na przewodników i zawiadujących polującymi, bo w las w wyznaczone miejsca mięli prowadzić a przy tem po paru chłopów do nagonki zdatnych z kijami i kołatkami. Grupy po dziesięciu polujących, czy to na koniach, czy to pieszo w las się udały i wraz z oczu znikali. Osiem grup z tego wyszło, bo jak się okazało, to nie wszystka służba, z którą panowie przyjechali do polowania zdatna była.

To Maciejowi z towarzystwem i z Księciem dziewiątą grupę przyszło zebrać. To i w las poszli. Ale tu Henryk przewodził, bo on te lasy znał lepiej od Macieja.
W towarzystwie, co je sobie Łowczy nazbierał, Książę człowieka, co się pieszo szybciej od koni przez śniegi przedzierał, obaczył. Widział, że to człowiek licho odziany z oszczepem jeno a sprawny i bystry nad wyraz.
- A kogoś to ze sobą zabrał Macieju. – spytał Henryk na myśliwego pokazując.
- To kmieć, wyzwoleniec z Bełczyny Wasz Miłość. Zatrudnienie w lesie mu dałem i na polowania zabieram, bo do myślistwa to on zdatny okrutnie. Niby ze wsi ale tam przecie nawet nie wiedzą, co jest po drugiej stronie góry a już żeby las znać to oni ani, ani. On za wszystkim poprowadzi i w lesie wytropi, wszystko co mu każę.
- Przecie on lasu nie zna a do wąwozu prowadzi prosto w tarniny do dzików matecznika. Z Bełczyny powiadasz, a czyj on niby?
- To syn Wlada, co parę lat temu do głodnych na drodze się przyłączył i słuch po nim zaginął. On po ojcu pole uprawił i w parę lat od pańszczyzny się wykupił.
- Taż ja Wlada jego ojca znałem, nigdy nie widziałem na wsi człeka tak rezolutnego i wygadanego, co się z nim stało?
- Ja tam nie wiem Jaśnie Panie, ale głód był we wsi, drogami grupy głodnych z miskami po prośbie od miasta do miasta chodziły. Mówią, że on w jednej grupie znajomych spotkał i z nimi poszedł. Tak jak stał, tak poszedł. Ale mnie się zdaje, że on już stary był, obciążeniem był dla rodziny, chciał im w cierpieniu ulżyć. Przyszedł na niego czas, to i poszedł.
- Nie może to być, żeby takie rzeczy się działy. Musimy z nim pogadać, jak mu ojciec nadali?
- Borzym ma na imię, syn Wlada z Bełczyny Jaśnie Wielmożny.

Wraz do gęstwiny dotarli psy się rozszczekały, to je z rzemieni spuścili. W krzakach ruch się zaczął i pierwszy dzik już by uciekł ale go Borzym wnet zatrzymał. Tak jak dzik bokiem chciał go ominąć, tak Borzym podskoczył i w bok mu oszczep wraził, z całej siły się do tego zaparł. Bo atakował go nie rzucając oszczepem wcale, wbił z całej siły, tak jak oszczep w rękach trzymał, nie puszczał a zapierał. Kiedy dzik padł, Borzym też legł na niego wyczerpany. Wtedy drugi dzik wybiegł z tarniny i szarżował prosto na niego, i byłby Borzyma kłami rozpruł. Ale książę z konia, z całej siły z góry w kark oszczepem go trafił. Dzik przekoziołkował w biegu ale zanim zdołał na nogi stanąć już strzały księcia w nim były. To i dwa dziki na początek były, na bardzo dobry początek polowania.
Borzym ze swojej zdobyczy powstał, a że przed Henrykiem stał to w ukłonie do pasa z czapką w śniegu, za uratowanie życia Księciu dziękował.
Książę zaś uśmiał się jeno, żadna to rzecz dla niego, żeby życie komuś na polowaniu uratować.
Ale na podziękowania odpowiedział;
- Życiem ci uratował, teraz ty u boku mojego stawaj i mojego życia pilnuj, boś mi to winien.
O tym zwyczaju w Świecie ojciec Borzymowi opowiadał, to i wyjścia nie miał ale na rękę mu to było.
- To dla mnie zaszczyt będzie, taka służba u Jaśnie Wielmożnego Pana.
- Słyszysz to Macieju, jaki rezolutny, w lot łapie o co chodzi. – śmiał się Książę.
- Stawaj zatem Borzymie, synu Wlada, skoro dług masz do spłacenia i na służbę się godzisz. Wiedz, że nie pożałujesz, a na kwaterze przyjdź do mnie, bo cię na przybocznego odziać trzeba.
Polowanie w toku było i trzeba się było za zwierzyną uganiać. To i bili zwierzynę, co im pod oszczep albo pod strzały wyszła. Śnieg był, to podwody ściągać nie musieli. Powiązali łupy sznurami i na długich sznurach z koni do dom przez drogę powrotną ciągnęli.

Szczęśliwy traf i sprawność Księcia sprawy rozwiązały, Henryk zadowolony był bardzo. Borzym nie wiedział, skąd Henryk znał imię jego, dopiero po czasie dowiedział się o przedziwnej komitywie Księcia z ojcem swoim.


Autor.                                         Roman Wysocki
17.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia