Przypisy.
Ktokolwiek przypisów albo i bibliografii lub materiałów
źródłowych do tej książki się spodziewał, ten zawiedzie się srodze.
Jam jest człek prosty, co rękawem nos wyciera. Na wsi
mieszkam, dostępu do archiwów i prac naukowych żadnego nie mam, bo też jako
nieuczony nie mam do tego żadnych praw. Co najwyżej do biblioteki powiatowej,
życie i komfort pracy personelu przy tym narażając.
Oczytany byłem od dziecka głównie w historii i tam słowo
trąd i trędowaci padały nierzadko, ale czy to opisu podmiotu, czy praw i
obyczaju dotyczącego nie było. Tym bardziej nie było opisanego żywota
osobniczego pojedynczego chorego z imienia i daty, według urodzenia jego.
Pierwszy raz zetknąłem się z trędowatymi ale na niby to
było.
Było to przy realizacji dużego widowiska telewizyjnego p.t. „Idea
i miecz” w reż. Grzegorza Królikiewicza.
Scena wjazdu króla Jagiełły do Konstancji pomiędzy murami
zamku w Malborku była realizowana, czyli na wierzchu zasypanej fosy. To i błota
tam było po kostki, śmieci różnych a jakby tego było mało, to scenografowie
sprowadzili jeszcze kości zwierzęce z masarni i stosami nazrzucali. Wypisz
wymaluj średniowieczna ulica średniowiecznego miasta i to nocną porą, bo przy
pochodniach. A, że reżyser z takich mocnych kontrastów znany jest, to na ulicę
wjechał nasz król na przedzie orszaku. Na pięknym białym koniu, rzędem
królewskim zdobiony i z konia niby złote monety garściami sypał. Na ulicy,
czyli pod murami, gdzie miejsce wolne od śmieci i kości było, hucznie witali go
mieszkańcy miasta. Krzyczeli a rękoma na powitanie machali. Ale wśród nich była
grupa statystów, która inne zadanie wykonywała. Brudni i w brudne łachmany
odziani, co niektórzy z dzwonkami w dłoni, przed królem i jego koniem
zmierzając, te monety z przed nosa mieszkańcom zbierali uwijając się przy tym
bardzo.
Scenę powtarzano kilkakrotnie to i czasu znalazłem chwilę, i
człowieka, którego należało zapytać; co to za ludzie i dlaczego z dzwonkiem?
Tym człowiekiem był Bohdan Rutkiewicz scenarzysta widowiska. Człowiek to uczony
w mowie i w piśmie, wyjaśnił mi, że to trędowaci byli i obowiązek dzwonienia na
ulicach i drogach mieli. Nie dziwota zatem, że mieszkańcy ochoty na zbieranie
złota nie mięli. Może i więcej bym się dowiedział ale czasu na to nie było, bo
trzeba było dokręcać zbliżenia i efekty po czym ustawiać następną scenę. I coś
tam pomiędzy Królikiewiczem, Prezesem Telewizji a Komitetem Centralnym Partii albo
i Kościołem się nie ułożyło, bo Królikiewicz swoje nazwisko z widowiska
wycofał. Od czasu, do czasu jest ono prezentowane publiczności bez nazwiska
reżysera w trzech odcinkach po 90 min. To był mój początek pracy filmowej,
zrobiłem z tym reżyserem jeszcze dwa wielkie widowiska telewizyjne i wtedy
bardziej przygoda to niźli praca była ale przy tej pracy przez 14 lat pozostawałem.
Z trędowatą osobą zetknąłem się w r. 1979 przy realizacji
filmu „Alice” wg. „Alicji w krainie czarów” w reż. Jerzego Gruzy i Jacka
Bromskiego. To była św.p. Suzan York, znana w Świecie jako jedna z bohaterek
filmu „Bitwa o Anglię”. W wieku swoim i przy urodzie grała Królową a trąd jako
pamiątkę z wycieczki do Indii przywiozła. Miała ona łagodną, bo na skórze
postać trądu. Z tej przyczyny i dotyk, i kontakt wszelki był niewskazany. Do
obsługi charakteryzatorskiej i kostiumowej przyjeżdżała z własną pracownicą.
Zawsze w długich bawełnianych rękawiczkach aż do ramion, tam opatrunki były
poukrywane.
Później jako
kierownik produkcji z ekipami telewizyjnymi Telewizji Niepokalanów jeździłem.
Przy realizacji lokalnych kościelnych tematów korzystało się z pomocy
miejscowych proboszczów, bo środków na nic nie było.
To i nocleg w kościele mojej ekipie się zdarzył. Ciemno było
pod nogi trzeba było patrzeć, to i nie widzieliśmy, że do kościoła wchodzimy.
Wysiadaliśmy po podróży nocą, wchodziliśmy do jakiejś przybudówki ze schodami.
Tam na górze wąski korytarz był a po prawej kolejne drzwi do niewielkich pokojów.
Każdy swoimi sprawami się zajął, do snu się układał, spaliśmy w ciszy i spokoju
kamienny snem, jak to po całodziennej podróży.
Rano o 5.45 potworny huk dzwonu postawił nas na nogi. Huk
tak wielki jakby to człowiek z głową w środku dzwonu siedział. Bo to i huk
dzwonu, i pogłos wnętrza kościoła był.
Dopiero teraz zauważyliśmy, że na wprost drzwi od każdego
pokoju na przeciwnej ścianie korytarza malutkie okienka są do wnętrza kościoła.
Okienka małe i na wysokości głowy. Tak aby posłuchać tego,
co w środku ale głowy do środka nie wsadzić.
Nad nawą boczną piętro było z owym korytarzykiem i pokojami,
czyli celami. W Pakości to było, sprawdzałem historię XVI wiecznego kościoła,
ale co tam wcześniej było? Jak na klasztor, to tam żadnej infrastruktury nie
było. Jedynie plebania obok kościoła, nic więcej. Mogłem przypuszczać, że to
były cele dla bardzo bogatych trędowatych. Oni to nawet do Boga w pierwszej
kolejności szli, bo przez kościół.
W dzień do kościoła wszedłem popatrzyłem w górę. Widząc w
górze szereg otworów w ścianie nawy głównej pomyślałem, że tam trędowaci stoją,
mszy słuchają.
I do dzisiaj mam z tego dreszcze.
Współcześnie.
Problem trędowatych zobaczyłem tu na miejscu 10 lat temu, po
zamieszkaniu w sąsiedniej wsi.
Zwiedzałem okoliczne tereny, a że zdawałem się na drogi, to
na mapy nie patrzyłem, tras nie planowałem. Po powrotach dopiero sprawdzałem,
gdzie to ja byłem, drogi i góry odnajdując. Tak i zdarzyło się to, co zdarzyć
się miało, patrzę na mapę po powrocie a tu na mapie stoi;
DZWONKOWA DROGA i aż mi w uszach przydzwoniło.
A jak kto ma, jak ja, przez siebie samego zdefiniowanego
guza na wyobraźni, to się we właściwej przeszłości znalazłem.
Już na drugi dzień ponownie na drodze byłem do końca, do
dębu, cała trasę przebyłem i do domu z powrotem wracałem.
Wracając wstrząsu doznałem na to, co tu się działo. Przecież
to permanentnie chorzy, niesprawni i kalecy byli, często o kiju bądź to
protezie jakiej w gorączce i w bólu przez wertepy się przedzierali. Jaka siła
ich do tego zmusiła? Już nawet po krzakach się rozglądałem, czy tam jakich
mogił nie ma.
A tajemnicę dębu a na nim blaszanej figury Chrystusa przy szosie
Proboszczów – Sokołowiec, rozwiązać musiałem, bo to miejsce święte było. Lata
mijały zanim przez umyślnego dowiedziałem się, że tutejszy proboszcz
inwentaryzację obiektów przejmując usłyszał od poprzednika, że to miejsce
modłów trędowatych z Bełczyny było.
Tak to przez lata powstawał scenariusz imprezy turystyczno-historycznej „Dzwonkowa droga”, która to dwoma „Marszami trędowatych” i jedną imprezą „Historyczną pielgrzymką trędowatych” do Lwówka się zakończyła.
Relacje z powyższych imprez w załącznikach znajdziecie,
powrotu do tej okrutnej tradycji, wskrzesić się nie udało. Adresaci nie reagowali ani na hasło ;
- na Misterium Wielkopostne, z udziałem księdza, krzyża i biczowników,
- Zielona Szkoła,
- na historyczne Rekolekcje dla dzieci i młodzieży,
- że nie wspomnę o szlaku turystycznym, który do dziś nie jest oznaczony.
Nikogo nie zainteresował też „Obrządek Kultu Słońca na Ostrzycy”.
To i oferty turystycznej region nie ma żadnej.
- na Misterium Wielkopostne, z udziałem księdza, krzyża i biczowników,
- Zielona Szkoła,
- na historyczne Rekolekcje dla dzieci i młodzieży,
- że nie wspomnę o szlaku turystycznym, który do dziś nie jest oznaczony.
Nikogo nie zainteresował też „Obrządek Kultu Słońca na Ostrzycy”.
To i oferty turystycznej region nie ma żadnej.
Ale od tamtego czasu, śledziłem publikacje, szukałem po
książkach, słuchałem ustnych przekazów. Nic nie zanotowałem, żebym teraz miał
co Czytelnikom i recenzentom przedstawić. W głowie informacje przeczytane i
zasłyszane kleiłem, aż mi się logicznym ciągiem zdarzeń układać zaczęły a nawet
fabułą.
Bo na kogo tu się powoływać.
Czytam ja naukowe wywody o budowie szpitali i leprozoriów a
słowa lazaret nie widzę w bardzo długim tekście. W artykule trędowaci
poumierali od dżumy lub cholery bo zaraza w mieście była. Bo im zarażonych do
leprozorium wprowadzono.
Nic z tego, dla zarażonych epidemią lazarety były budowane.
Tam na dzień dwa chorzy byli „składowani” do szybkiej śmierci, bo pomocy ani
lekarstw dla nich nie było żadnych.
I trzeba to rozróżniać, bo leprozoria dla trędowatych były
na podobieństwo dzisiejszych hospicjów. Dla izolacji od otoczenia ale
utrzymania przy życiu w chorobie do dni ostatnich. Sprawni trędowaci o siebie i
chorych dbali, karmili ich, porządek i czystość utrzymywali. Jeśli w
leprozorium w czasie epidemii poumierali, to znaczy, że ktoś się gdzieś pomylił
lub nie przestrzegał procedur.
Dzień po publikacji przeczytałem te słowa i doszedłem do wniosku, że robiono to celowo, aby pod pretekstem zarazy trędowatych się pozbyć.
W mojej książce też relacji z życia jednego konkretnego
przypadku chorobowego nie znajdziecie. Bo jak już pisałem, w historii nikt tego
nie próbował nawet. To i punktu zaczepienia ani odniesienia nie miałem żadnego.
O trądzie i o trędowatych chciałam napisać i wyrzucić to z siebie a na pastwę
publiczności.
Skorzystałem z ludzi, z otoczenia trędowatych, wśród których
żyli, chorowali i umierali. Ludzi, których to w przytułku w Bełczynie
wymyśliłem ale obarczyłem obowiązkami według praw i obyczajów dotyczących
trędowatych, bo byli pod ich opieką.
Film o trędowatych bez trędowatych wymyśliłem. Jeśli nawet w
filmie występują, to tylko przemazują się bezimiennie po ekranie, bo tak i w
ich anonimowym życiu było.
I przykro mi pozostawiać Czytelników w rozpamiętywaniu tych
strasznych opowieści. Ale też niech to przestrogą będzie, bo trąd był, jest i
będzie, bo jeszcze panoszy się po Ziemi. Współczesna medycyna poradzi sobie z
nim ale bez pomocy się nie obędzie. Pierwsze przykazanie już znacie:
Nie dotykać!
Nie dotykać!
Z podziękowaniem za poświęcony czas i uwagę, autor.
Roman Wysocki.
27.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia