Translate

Część II. 10 Przypisy.



Przypisy.
Ktokolwiek przypisów albo i bibliografii lub materiałów źródłowych do tej książki się spodziewał, ten zawiedzie się srodze.
Jam jest człek prosty, co rękawem nos wyciera. Na wsi mieszkam, dostępu do archiwów i prac naukowych żadnego nie mam, bo też jako nieuczony nie mam do tego żadnych praw. Co najwyżej do biblioteki powiatowej, życie i komfort pracy personelu przy tym narażając.
Oczytany byłem od dziecka głównie w historii i tam słowo trąd i trędowaci padały nierzadko, ale czy to opisu podmiotu, czy praw i obyczaju dotyczącego nie było. Tym bardziej nie było opisanego żywota osobniczego pojedynczego chorego z imienia i daty, według urodzenia jego.

Pierwszy raz zetknąłem się z trędowatymi ale na niby to było.
Było to przy realizacji dużego widowiska telewizyjnego p.t. „Idea i miecz” w reż. Grzegorza Królikiewicza.
Scena wjazdu króla Jagiełły do Konstancji pomiędzy murami zamku w Malborku była realizowana, czyli na wierzchu zasypanej fosy. To i błota tam było po kostki, śmieci różnych a jakby tego było mało, to scenografowie sprowadzili jeszcze kości zwierzęce z masarni i stosami nazrzucali. Wypisz wymaluj średniowieczna ulica średniowiecznego miasta i to nocną porą, bo przy pochodniach. A, że reżyser z takich mocnych kontrastów znany jest, to na ulicę wjechał nasz król na przedzie orszaku. Na pięknym białym koniu, rzędem królewskim zdobiony i z konia niby złote monety garściami sypał. Na ulicy, czyli pod murami, gdzie miejsce wolne od śmieci i kości było, hucznie witali go mieszkańcy miasta. Krzyczeli a rękoma na powitanie machali. Ale wśród nich była grupa statystów, która inne zadanie wykonywała. Brudni i w brudne łachmany odziani, co niektórzy z dzwonkami w dłoni, przed królem i jego koniem zmierzając, te monety z przed nosa mieszkańcom zbierali uwijając się przy tym bardzo.
Scenę powtarzano kilkakrotnie to i czasu znalazłem chwilę, i człowieka, którego należało zapytać; co to za ludzie i dlaczego z dzwonkiem? Tym człowiekiem był Bohdan Rutkiewicz scenarzysta widowiska. Człowiek to uczony w mowie i w piśmie, wyjaśnił mi, że to trędowaci byli i obowiązek dzwonienia na ulicach i drogach mieli. Nie dziwota zatem, że mieszkańcy ochoty na zbieranie złota nie mięli. Może i więcej bym się dowiedział ale czasu na to nie było, bo trzeba było dokręcać zbliżenia i efekty po czym ustawiać następną scenę. I coś tam pomiędzy Królikiewiczem, Prezesem Telewizji a Komitetem Centralnym Partii albo i Kościołem się nie ułożyło, bo Królikiewicz swoje nazwisko z widowiska wycofał. Od czasu, do czasu jest ono prezentowane publiczności bez nazwiska reżysera w trzech odcinkach po 90 min. To był mój początek pracy filmowej, zrobiłem z tym reżyserem jeszcze dwa wielkie widowiska telewizyjne i wtedy bardziej przygoda to niźli praca była ale przy tej pracy przez 14 lat pozostawałem.

Z trędowatą osobą zetknąłem się w r. 1979 przy realizacji filmu „Alice” wg. „Alicji w krainie czarów” w reż. Jerzego Gruzy i Jacka Bromskiego. To była św.p. Suzan York, znana w Świecie jako jedna z bohaterek filmu „Bitwa o Anglię”. W wieku swoim i przy urodzie grała Królową a trąd jako pamiątkę z wycieczki do Indii przywiozła. Miała ona łagodną, bo na skórze postać trądu. Z tej przyczyny i dotyk, i kontakt wszelki był niewskazany. Do obsługi charakteryzatorskiej i kostiumowej przyjeżdżała z własną pracownicą. Zawsze w długich bawełnianych rękawiczkach aż do ramion, tam opatrunki były poukrywane.

Później  jako kierownik produkcji z ekipami telewizyjnymi Telewizji Niepokalanów jeździłem. Przy realizacji lokalnych kościelnych tematów korzystało się z pomocy miejscowych proboszczów, bo środków na nic nie było.
To i nocleg w kościele mojej ekipie się zdarzył. Ciemno było pod nogi trzeba było patrzeć, to i nie widzieliśmy, że do kościoła wchodzimy. Wysiadaliśmy po podróży nocą, wchodziliśmy do jakiejś przybudówki ze schodami. Tam na górze wąski korytarz był a po prawej kolejne drzwi do niewielkich pokojów. Każdy swoimi sprawami się zajął, do snu się układał, spaliśmy w ciszy i spokoju kamienny snem, jak to po całodziennej podróży.
Rano o 5.45 potworny huk dzwonu postawił nas na nogi. Huk tak wielki jakby to człowiek z głową w środku dzwonu siedział. Bo to i huk dzwonu, i pogłos wnętrza kościoła był.
Dopiero teraz zauważyliśmy, że na wprost drzwi od każdego pokoju na przeciwnej ścianie korytarza malutkie okienka są do wnętrza kościoła.
Okienka małe i na wysokości głowy. Tak aby posłuchać tego, co w środku ale głowy do środka nie wsadzić.
Nad nawą boczną piętro było z owym korytarzykiem i pokojami, czyli celami. W Pakości to było, sprawdzałem historię XVI wiecznego kościoła, ale co tam wcześniej było? Jak na klasztor, to tam żadnej infrastruktury nie było. Jedynie plebania obok kościoła, nic więcej. Mogłem przypuszczać, że to były cele dla bardzo bogatych trędowatych. Oni to nawet do Boga w pierwszej kolejności szli, bo przez kościół.
W dzień do kościoła wszedłem popatrzyłem w górę. Widząc w górze szereg otworów w ścianie nawy głównej pomyślałem, że tam trędowaci stoją, mszy słuchają.
I do dzisiaj mam z tego dreszcze.

Współcześnie.
Problem trędowatych zobaczyłem tu na miejscu 10 lat temu, po zamieszkaniu w sąsiedniej wsi.
Zwiedzałem okoliczne tereny, a że zdawałem się na drogi, to na mapy nie patrzyłem, tras nie planowałem. Po powrotach dopiero sprawdzałem, gdzie to ja byłem, drogi i góry odnajdując. Tak i zdarzyło się to, co zdarzyć się miało, patrzę na mapę po powrocie a tu na mapie stoi;
DZWONKOWA DROGA i aż mi w uszach przydzwoniło.
A jak kto ma, jak ja, przez siebie samego zdefiniowanego guza na wyobraźni, to się we właściwej przeszłości znalazłem.
Już na drugi dzień ponownie na drodze byłem do końca, do dębu, cała trasę przebyłem i do domu z powrotem wracałem.
Wracając wstrząsu doznałem na to, co tu się działo. Przecież to permanentnie chorzy, niesprawni i kalecy byli, często o kiju bądź to protezie jakiej w gorączce i w bólu przez wertepy się przedzierali. Jaka siła ich do tego zmusiła? Już nawet po krzakach się rozglądałem, czy tam jakich mogił nie ma.
A tajemnicę dębu a na nim blaszanej figury Chrystusa przy szosie Proboszczów – Sokołowiec, rozwiązać musiałem, bo to miejsce święte było. Lata mijały zanim przez umyślnego dowiedziałem się, że tutejszy proboszcz inwentaryzację obiektów przejmując usłyszał od poprzednika, że to miejsce modłów trędowatych z Bełczyny było.

Tak to przez lata powstawał scenariusz imprezy turystyczno-historycznej „Dzwonkowa droga”, która to dwoma „Marszami trędowatych” i jedną imprezą „Historyczną pielgrzymką trędowatych” do Lwówka się zakończyła.
Relacje z powyższych imprez w załącznikach znajdziecie, powrotu do tej okrutnej tradycji, wskrzesić się nie udało. Adresaci nie reagowali ani na hasło ;
 - na Misterium Wielkopostne, z udziałem księdza, krzyża i biczowników,
- Zielona Szkoła,
- na historyczne Rekolekcje dla dzieci i młodzieży,

- że nie wspomnę o szlaku turystycznym, który do dziś nie jest oznaczony.
Nikogo nie zainteresował też „Obrządek Kultu Słońca na Ostrzycy”.
To i oferty turystycznej region nie ma żadnej.
Ale od tamtego czasu, śledziłem publikacje, szukałem po książkach, słuchałem ustnych przekazów. Nic nie zanotowałem, żebym teraz miał co Czytelnikom i recenzentom przedstawić. W głowie informacje przeczytane i zasłyszane kleiłem, aż mi się logicznym ciągiem zdarzeń układać zaczęły a nawet fabułą.

Bo na kogo tu się powoływać.
Czytam ja naukowe wywody o budowie szpitali i leprozoriów a słowa lazaret nie widzę w bardzo długim tekście. W artykule trędowaci poumierali od dżumy lub cholery bo zaraza w mieście była. Bo im zarażonych do leprozorium wprowadzono.
Nic z tego, dla zarażonych epidemią lazarety były budowane. Tam na dzień dwa chorzy byli „składowani” do szybkiej śmierci, bo pomocy ani lekarstw dla nich nie było żadnych.
I trzeba to rozróżniać, bo leprozoria dla trędowatych były na podobieństwo dzisiejszych hospicjów. Dla izolacji od otoczenia ale utrzymania przy życiu w chorobie do dni ostatnich. Sprawni trędowaci o siebie i chorych dbali, karmili ich, porządek i czystość utrzymywali. Jeśli w leprozorium w czasie epidemii poumierali, to znaczy, że ktoś się gdzieś pomylił lub nie przestrzegał procedur.
Dzień po publikacji przeczytałem te słowa i doszedłem do wniosku, że robiono to celowo, aby pod pretekstem zarazy trędowatych się pozbyć.

W mojej książce też relacji z życia jednego konkretnego przypadku chorobowego nie znajdziecie. Bo jak już pisałem, w historii nikt tego nie próbował nawet. To i punktu zaczepienia ani odniesienia nie miałem żadnego. O trądzie i o trędowatych chciałam napisać i wyrzucić to z siebie a na pastwę publiczności.
Skorzystałem z ludzi, z otoczenia trędowatych, wśród których żyli, chorowali i umierali. Ludzi, których to w przytułku w Bełczynie wymyśliłem ale obarczyłem obowiązkami według praw i obyczajów dotyczących trędowatych, bo byli pod ich opieką.
Film o trędowatych bez trędowatych wymyśliłem. Jeśli nawet w filmie występują, to tylko przemazują się bezimiennie po ekranie, bo tak i w ich anonimowym życiu było.

I przykro mi pozostawiać Czytelników w rozpamiętywaniu tych strasznych opowieści. Ale też niech to przestrogą będzie, bo trąd był, jest i będzie, bo jeszcze panoszy się po Ziemi. Współczesna medycyna poradzi sobie z nim ale bez pomocy się nie obędzie. Pierwsze przykazanie już znacie:
Nie dotykać!

Z podziękowaniem za poświęcony czas i uwagę, autor.
Roman Wysocki.


27.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia