Translate

Cz. III. 4 Gościna Mistrza.



Gościna mistrza.
To i przyszedł czas, że Mistrz Bartold do Siedlęcina zajechał.
I dobrze Henryk przykazał, żeby tynkowanie ścian od góry zaczynać a nie tak jak przy budowie, co to ją od dołu prowadzić potrzeba. A tak powstrzymał murarzy, ci po położeniu podłóg na górze weszli i najszybciej jak mogli, to tynkowali. Gdyby od dolnych pomieszczeń i zakamarków zaczynał, jeszcze by się tam grzebali.

Książę Henryk gościa z otwartymi ramiony przyjmował a wszystkie wygody i potrzeby zapewniał. Dużo więcej niżby to z umowy wynikało ale i nie dziwota to, bo gościnność, to polski obyczaj a nadto, oto spełniało się jego największe marzenie.
Mistrz Bartold o oczekiwaniach Księcia wiedział, to i nie zwlekając służbie duży kufer ze szkicami w pierwszej kolejności wskazał, żeby go na górę nieśli. Pozostałej służbie Henryk rozkazał wieźć rzeczy i sprzęty Mistrza na kwaterę. Prędko za kufrem Mistrz z Henrykiem podążali. Po drodze, przemierzając korytarze i piętra, Mistrz chwalił wielkość pomieszczeń i ich rozmieszczenie. Znał je ze szkiców i planów ale i tak nachwalić się nie mógł. Henryk zadowolony i dumny z siebie wiódł gościa na górę, po drodze rzucając polecenia służbie, aby poczęstunek natychmiast na górze się znalazł. To i służba kuchenna i pokojowa z naczyniami i posiłkami całym tłumem za nimi podążała.
Gdy już znaleźli się w sali Mistrz rozglądał się wkoło, oniemiał z zachwytu. Sala wielka była nad wyraz a ściany do zamalowania ciągnęły się bez końca. Jak on sobie z tym poradzi? myślał i w brodę się drapał, jak z przeproszeniem Żyd jaki choć Żydem wcale nie był.

Ale Książę mu na to czasu nie dawał, gdy ten stał w podziwie i zaskoczeniu, podsunął mu kufer do rozpakowania. Przecież szkiców i rozplanowania obrazów na ścianach Henryk bardzo był ciekaw. Tak też Mistrz po kolei rulony pergaminu wyjmował, rzucał okiem po rozwinięciu i co kilka kroków rulony w różnych miejscach pod ścianami układał. W tym czasie służba na ławie tace i naczynia, i poczęstunek wszelki porozkładała. Z kielichami i dzbanami do rozmawiających podeszli, kielichy ich winem napełnili.
Dopiero teraz gospodarz z gościem pierwszy toast spełnili, za szczęśliwą podróż i na gorące powitanie. To i z kielichami w dłoni przeszli do końca sali, za nimi dwóch ze służby, na których Henryk skinął, znaczy przywołał. Ci z podłogi wskazany rulon rozwijali i trzymali dla wygody oglądających. Idąc z Mistrzem od miejsca do miejsca, rozwijając kolejne rulony, Książę popadał w coraz większy zachwyt. Z tego wszystkiego, kiedy doszli do końca, zaprosił gościa na ławę do posiedzenia i pogadania. Książę w świecie bywały, to i na sztuce i na technikach malarskich się znał. Zaczął wypytywać Mistrza o różne szczegóły, ten odpowiadał a i sam zapytania miał o materiały malarskie.
Bo to takie czasy były, że czy to farby, czy grunty, czy pokrycia ścian jakie, to wszystko malarz sam według swoich receptur wykonywał. Bo też tam w recepturach swoje sposoby i tajemnice mięli. Ale Henrykowi głównie na długowieczności malunków zależało, toteż Mistrza wypytywał. Sam zapewniał, że jak będzie taka potrzeba, to nawet do Pragi czy Wrocławia umyślnych wyśle po potrzebne składniki i materiały, byleby były najprzedniejsze.
Ten wszystko gwarantował i podkreślał, że największym wrogiem malowideł jest światło słoneczne a tu im to nie grozi. Bo ściana jest południowa więc promienie padać nie będą.
I pewno siedzieli by tak do wieczora ale ochmistrzyni zaprosiła obecnych do obiadu. Tak i ciągnęli dyskusję do wieczora w jadalnym na zamku, wcale stamtąd nie wychodząc. Dopiero pod wieczór pełni wrażeń i obaj kontenci ze spotkania pożegnali się do dnia następnego i rozjechali się na swoje kwatery.

Książę dumny był, bo zrobił następny ważny krok w realizacji swoich marzeń, Mistrz nieco stłamszony, bo wiedział, że tego klienta będzie miał ciągle za plecami a żaden malarz tego nie lubi. Jedyna nadzieja jego była w tym, że Książę będzie wyjeżdżał za sprawami, wtedy zazna spokoju i skupienia nad pracą.
Ale też zadowolony był z takiego zleceniodawcy, wiedział, że to człowiek wykształcony i na poziomie. Na jego pracy się znał ale nie będzie się wtrącał w jego dzieło jak gbur jaki, nie będzie mu rozkazywał, co i jak ma namalować. Bo takich klientów pośród wielmożów i klechów przyszło mu dotychczas zadowalać. Miał zatem wolną rękę, swobodę w malowaniu, mógł wyrażać to, co chciał i tak, jak chciał. A o to malarzowi najtrudniej, bo to dla malarza wygoda rzadko spotykana. Jego szkice jeden po drugim akceptował, zgodny to człowiek, więc z gospodarza, i z siebie był bardzo zadowolony.
Ale też Mistrzem był doświadczonym w rzemiośle, bo na znaczące sceny przygotował różne propozycje, szkice do wyboru. Dawał Księciu czas na przemyślenia i decyzje, i tym go zapewne ujął, przekonał go do siebie.
Najważniejsze zaś było to, że wspólny język do wspólnej sprawy mieli dobrany.
Za dużo słów a w afekcie powiedzianych każde dzieło potrafią pogrześć. Bo Mistrzowi nie raz się zdarzało cudze dzieła kończyć w kłótniach i konfliktach pogrzebanych.
Tu współpraca zdawała się zapowiadać po myśli zarówno zamawiającego jak i wykonawcy.


Przygotowanie ścian.
No to i współpraca, i robota przy malunkach się zaczęła. I tak samo szybko, bo wraz się skończyła. Zaczęły mnożyć się problemy.
Pierwszym były mokre tynki na ścianach. Mistrz podchodził do ściany palcem po ścianie mazał, tynk się rozmazywał, a tam, gdzie się nie rozmazywał to wystarczyło poskrobać paznokciem i mokry od ściany odchodził, pod paznokciem pozostawał.
Bo każdy, kto ściany malował, to wie, że tynk i to wyschnięty dopiero po roku można malować i to najprzód kredą a po jej zaschnięciu różne inne kolory czy malunki na niej sprawiać można.
Książę też o tym wiedział ale w prędkości swojej o tym zapomniał. Złapał się za głowę na samą myśl o rocznym oczekiwaniu, on to chciał już i to na miejscu. Mistrz widział rozczarowanie i powiedział, że się tym zajmie, bo zna sposoby i sobie z tym poradzi ale też trochę czasu zająć to musi. Henryk nie miał innego wyjścia, zdał się na wiedzę Mistrza i zapewniał wszelką pomoc.

Tak to na wieży zaczęło się Mistrza Bartolda panowanie, bo to po pierwsze kazał napalić we wszystkich kuchniach, kominkach i paleniskach na samym dole wieży. Na początku to nawet okien nie kazał otwierać, to i ciepło się w wieży zrobiło. Mistrz chodził po piętrach różnego ciepła zażywając. Kiedy już na górze gorąco się zrobiło, tak że wierzchnie odzienie zdziewać trzeba było, bo nie szło z gorącości wytrzymać, Mistrz zaczął na górze okna otwierać ale nie do końca. Stał przy nich i otwarcia ustawiał, widać szukał odpowiedniego ciągu powietrza, bo te ciepłe przez okna ulatało. I stanęło na tym, że uchylone do połowy odpowiedni, równy przeciąg dają, znaczy, że w tych przeciągach tynki szybko wysychać będą. Na schodach to się taki podmuch zrobił, że przyodziewek podrywał i służące, i dziewki pomocne musiały suknie przy sobie rękoma obłapywać.

To i tynki schły a Mistrz, a to podesty i drabiny u cieślów zamawiał, tłumaczył, jak je zrobić trzeba albo też we własnych rzeczach, co je tu w kufrach zgromadził, grzebał. Szukał pomocy w glinianych puszkach, drewnianych pudełkach i flaszkach, flakonikach a mnóstwo tego było. Patrzył na to, co miał i zastanawiał, czego mu jeszcze potrzeba, bo sytuacja nietypowa była.
Bo tylko on wiedział, że w tynkach mleko wapienne występuje, co to naturę ługu posiada. I ten ług unieszkodliwić mu trzeba, żeby zarówno podkładu malowania, czyli gruntu nie przeżarł a po czasie na gotowe kolory w malowidle nie podziałał. Bo nawet po wielu latach zdarzyć się to może a Henryk jasno stawiał sprawę; na wieki ma to być. Wszystko zależy teraz od niego, od tego, jak on na ten ług podziała, żeby swoją naturę stracił.
W tym też czasie Księcia o pomocników poprosił, najlepiej murarskich, co już się na robocie znają, Książę na to przystał, bo to i na czas pracy wpływ mieć mogło, kazał nawet samemu sobie ich wybierać. 

Rozczyny i ingrediencje.
To teraz stali mu nad głową i przyglądali w czym on tam grzebie. I nawet, gdyby czytać umieli, to i tak nie wyrozumieli by, co się w tych wszystkich pojemnikach i butelkach znajduje. Bo to natura ani właściwości substancyj czy to kwas, czy ług, to samo z nazwy się nie wynika.
A żeby po próżnicy nie stali, to jednemu cebrzyk przynieść kazał nie za duży i kredę w nim rozmoczyć ale nie do końca, tak by gęsta była. Drugiemu dał dwa fenigi i do karczmy wysłał po kufel piwa. Mistrz pomocnikowi przez ramię do cebrzyka zaglądał, aby kreda gęsta była, mieszać kazał i czekał.
Kiedy drugi piwo przyniósł, Mistrz upił kilka łyków, poklepał się po brzuchu, co miało znaczyć, że dobre a resztę z kufla z rozmachem wlał do cebrzyka. Na to pomocnicy aż podskoczyli ze zdziwienia, z oburzenia może, że Mistrz takie dobre piwo marnuje. Ale on zaraz mieszać kazał, bo gęstość była akurat, czyli że kreda z wodą i piwem płynna była i zdatna do malowania. Zatem i w drugim taką samą ilość kredy ale dwoma kuflami zadał, a w trzecim samą kredę przygotować kazał. Ale przy trzecim, to już bez wody. Bo w trzecim kredę samym piwem rozprowadzał, bo trzy kufle akuratnio do tego wystarczyły. To chłopaki na zmianę za piwem latały a Mistrz smakował. Im też się ta robota podobała, bo i bez tego się nie obyło, żeby po dwa łyki z kufla nie pociągali, przecie rozlać się w drodze nie mogło, dobrego piwa szkoda by było.
I tak w kolejności cebrzyki poustawiać pod oknami kazał do dnia następnego, żeby się toto ustało a tynki pod oknami do końca powysychały, bo też tam w przeciągu tynki schły najszybciej. A próbować tam mógł, bo żadnych malunków pod oknami robić nie zamierzał.
Nawet dokładać do ognia na noc przykazał, bo czasu na schnięcie tynków nie było ale nikt nie przeciwiał się temu, bo to w najważniejszej dla Ksiącia sprawie było i wszyscy o tem wiedzieli.

Bo to mistrz Bartold smakoszem piwa był, takoż o zaczynach piwa wiedział. Że to ziarno ze zboża jakiego i z chmielem a wodą zalane, to się to się w swoich procesach burzy a na gorzałkę i kwas jaki przetwarza. A piwo w kuflu pozostawione na dzień następny i moc swoją gorzałki, i kwas z nigo ulata, lurą się staje, niezdatną do picia. To i na ścianach, na tynku toto w kilka dni przeschnie a gorzałka i ocet jaki był, to w tynku pozostanie z wapnem się zwiąże a przy tem, jego naturę ługu pokona. A co zanadto kwasu w tem będzie, to i tak z gorzałką przy schnięciu uleci.
Inne eksperymenta a rozczyny Mistrz też wyczyniał ale ich nie opisuję, bo to i smakowi i widokom tego nie przystoi, więc pisać też mi się nie należy.
To i eksperymenta trwały dni kilka i tynki między oknami wysychały. Nawet nie trzeba było dotykać ani skrobać, bo to na oczach się działo. Miejscami tynki wyraźnie jaśniały. Mistrz od czasu do czasu do ściany podchodził i zgiętym palcem wskazującym postukiwał, jakby do drzwi stukał. To i ściana mu na to na różne głosy odpowiadała. Kiedy właściwy dźwięk usłyszał, gładził brodę z zadowoleniem. Wtedy wszyscy obecni wiedzieli, że w tym miejscu jest już jak trzeba.

Wtedy to wielu rzemieślników Kasztelan w okolicy by nie znalazł, to i z Jeleniej Góry i z Wlenia nadciągali, bo to niedaleko a wieść o budowie wieży się rozeszła. Tymczasem za dużo roboty na wieży nie było, to Mistrz jednego po drugim ale na zmiany swoich pomocników do domu, do rodziny zwalniał, na  rodziny zobaczenie i pomieszkanie. Po tygodniu wolnego im dawał, zawsze jednego mając do pomocy. Od swojego majstra wynajęci byli ale nie musieli do niego wracać, bo ten w zimie i tak żadnej roboty dla nich nie miał. Bo to tynków wysychanie i zaprawy wiązanie mistrz Bartold, na tyle czasu sobie kalkulował.

Henryk do roboty się nie mieszał a i przeszkadzać nie chciał. Bo to nic takiego się nie działo, żeby o tym nie wiedział a o wszystkich tych eksperymentach przez Bartolda był powiadomiony. To i wchodził od czasu do czasu na piętra, ze schodów tylko nad podłogę głowę wystawiał, rzucał okiem i na powrót schodził. Wiedział już, że za swoimi i Księstwa sprawami wyjechać może, bo walka ze ścianami długo jeszcze trwać będzie.

Dwa tygodnie na tym zeszło, co miało wyschnąć, to już wyschło, receptury był sprawdzone, podesty, ławy i drabiny czekały pod przeciwległa ścianą, żeby w chodzeniu nie przeszkadzały. Cebrzyki, wiadra z kredą, duże pędzle do ścian malowania, nawet antałek piwa czekał z kuflem do odmierzania piwa. Wszystko do gruntowania ścian pod malunki było przygotowane, pomocnicy w komplecie, to Mistrz rozstawianie podestów i drabin zarządził.
Zaczęła się na ścianie robota.

Brudna to robota i chlapiąca na wszystkie strony, to mnie przy tem nie było ale każdy, kto widział albo ściany malował rację mi przyzna. Mistrz to nadzorował, cały czas „artystów” upominał, żeby mocno pędzlami na ścianę parli. Co chwila jakiś fragment wynajdywał, powtarzać w tym miejscu nakazywał. To i malarzom w robocie przeszkadzał, bo to ciągle schodzić z drabiny musieli, drabiny przestawiać do poprawek i znowu brali się do pracy tam, gdzie ją przerwali. Ale Mistrzowi chodziło o to, żeby poprawki na mokrej jeszcze farbie były, bo na wyschniętej, wyschniętą warstwę farby niszczą.
To i kołomyja z tego była wielka i czas przy robocie się dłużył. Po takiej robocie, to pomocnicy tylko o wieczerzy i o spaniu marzyli, tak i na koniec dnia ich marzenie się spełniło. Ale po dniach paru, cała ściana była zagruntowana, przyszła pora na suszenie, czyli pomocników odpoczynek i ich kolejne wywczasy.

Powodzie we Wleniu.
Mistrz Bartold, co z dalekiego świata przybył, to i o miejscowe sprawy się wypytywał, bo też języka szybko się uczył i wszystko chciał wiedzieć. Że wszyscy trzej z daleka od rodzin, to i po pracy w swoim towarzystwie się trzymali. W gospodzie, co w niej izby najmowali wieczorami przy piwie czas spędzali. Tak i po powrocie z poprzedniego wywczasu pomocnik Mistrza Jędrek, co z Wlenia pochodził o powodziach im opowiadał. Bo na wolnym będąc u rodziny do pomocy się nadał i nawet książęcy grosz zarobił.

Zatem Jędrek opowiadał, co we Wleniu widział i słyszał przy tem.
- Ostatnie zimy mroźne są nad wyraz, to Bóbr skuty lodem i co wiosna, to lody się gromadzą a z ich przyczyny, to co roku Wleń woda zalewa. Dobrze, że rzeka koryta się przy tym trzyma, bo Bóbr miasto okrąża, jakby tak nurt na skróty poszedł, toby z Wlenia nic nie zostało. Wody tyle i siła z tego taka, że nawet, co murowane, to by spłynęło. Ale póki co i Wleń, i okoliczne łąki na wysokość przyziemia czyli do pierwszej kondygnacji zalewa. A na błoniach po tej stronie rzeki Dom Rycerski z dawien dawna stoi, to i zagrożony jest. Bo i lodu na rzece, i śniegów w górach mnóstwo, to i spłynąć toto musi. W pierwszej kolejności to przeprawę do Wlenia niszczy i szopę, co to dla wojów jest i do pobierania opłat za wjazd do miasta tam stoi. A że wraz rok po roku rzeka wylewa, to i przeprawa marna jest, tyle, coby wóz przejechał i co roku od nowa budować ją trzeba.
- A mnie – mówił Jędrek - mnie przyszło pomagać w podłogi zdejmowaniu w Domu Rycerskim. Bo tam książęca drużyna swoje kwatery i stajnie mają. Na dole stajnie są dla koni a na piętrze izby dla rycerstwa i drużyny. Oni to traktów i przeprawy przez Bóbr pilnują. Na powódź, to oni na Kleczę do Gródka się przenoszą. Tam też drużyna jest do Zamku pilnowania i traktu, co do Lwówka Szląskiego wiedzie.
Bo też, jak wielka woda przyjdzie, to już nie ma czego pilnować. Do Wlenia żadnego dostępu na ten czas nie ma, chyba, że od góry przez Kleczę, to i tak na to załoga wojów i rycerzy na Zamku jest. 

Ja u nich w Domu Rycerskim na dole podłogę z pod koni rozbierałem. Bo to bardzo zmyślna podłoga jest. Z brusów czyli grubych desek dębowych, grubych na długość palca przecieranych. W tych deskach na bokach równo, co krok prostokątne otwory są porobione przez całą brusa szerokość. W te otwory długie prostokątne w kształtach żerdzie się wkłada do desek podłogi łączenia. Tym sposobem podłoga żerdziami połączona sztywna jest i każda deska z osobna na legarach położona nie buja się pod koniem, gdy ten po niej stąpa. Bo po tej podłodze, konie ze stajni z kojców są wyprowadzane. To trzeba było ją na części rozbierać i przenosić na czas powodzi powyżej w miejsce suche, bezpieczne od wody. A, że to brusy dębowe i grube a długie na pięć dużych kroków, to do przeniesienia jednego dwóch ludzi potrzeba, to się i nadźwigałem ale grosz zarobiłem.
- No to teraz na ciebie wypadło, piwem kamratów uraczyć. – przerwał mu kolega.
To Jędrek piwo towarzystwu postawił, tym bardziej, że fundowanie Mistrzowi zaszczytem mu było. Ale widząc zainteresowanie, ciągnął opowieści dalej;
- Stara to rzecz, ta podłoga i starej roboty. Teraz już się tak nie robi, bo i starzy mistrzowie poumierali a młodzi tak nie potrafią. Bo teraz to tylko dziury wiertłem robią i dębowymi kołkami grubymi na palec brusy łączą.
Jeszcze jak nasze państwo powstawało ta podłoga była robiona, gdy Dom Rycerski na kwatery dla wojów i strażnicę stawiali, przecie Zamku wtedy jeszcze nie było. Bo w Polszcze to ludzie wtedy w domach z drewna mieszkali, osady były grodzone i ostrokołami bronione, grody obronne były budowane, bo to je stare mistrze stawiali. Wtedy Niemce jeszcze w ziemiankach krytych strzechą żyli i w osadach przy drogach mieszkały a grody i zamki z kamienia to oni jeno w Italii czyli w Rzymie widzieli.

Tak to Jędrkowi w Domu Rycerskim we Wleniu powiadali, to i za nimi powtarzał. A mistrz Bartold przytakiwał i nie wiadomo było, czy że rozumie, co Jędrek powiada, czy że to prawda o tych Niemcach była. Ale wspomnieć mi trzeba, że coroczne powodzie i to przez setki lat, do ruiny Dom Rycerski doprowadziły. Na jego miejscu Pałac Książęcy we Wleniu dziś stoi, za wałami przeciw powodzi.
A piszę o tym, bo Jędrek znowu do rodziny we Wleniu wyjechał i ciekawym było jakie wieści przywiezie. Bo też w razie powodzi, mógł z Wlenia wcale nie powrócić, nie wiadomym nikomu to było.


Autor.                                         Roman Wysocki
19.03.2016 Bystrzyca k.Wlenia
czarnyroman@hotmail.com