Wyrok i wyroku wykonanie.
Po powrocie do refektarza narada Sądu niezadługo trwała.
Wyrok Franciszek napisał, bo przeciwnych nie było. Wypadało tylko zapytać
więźnia, czy przyznaje się do winy, tak dla formalności a dla procedury, bo też
spytać nie zawadzi.
To i przywlekli Krystiana związanego jak trzeba do
refektarza a na świadków parobków wezwali. Obwiniony przyznał się ale skruchę i
posłuszeństwo przysięgał. Na nic to się nie zdało, bo wyrok srogi był nad
wyroki i bardziej dla zastraszenia, niźli dla przykładu on był.
Tak i wyrok odczytan został a w obecności wszystkich, co się
zgromadzili.
- Wyrokiem Wielkiej Ławy Sądowej miasta Lwówka obwinionego
Krystiana z folwarku w Bełczynie skazuje się na śmierć przez rozwieszenie na
drzewie a zwierzynie na pożarcie. Ów to obwiniony w książęcym lesie sarnę ubił,
co mu przed sądem udowodnione zostało i sam bez męk żadnych się do tego
przyznawał. Sąd nie widzi sposobności do łaski jakiej ani wyroku złagodzenia.
Wyrok trzeba wykonać natychmiast. W rozprawie i dochodzeniu prawdy udział
wzięli i wyrok podpisali;
Po pierwsze - Łowczy jego książęcej mości Henryka I
jaworskiego, z upoważnienia jako oskarżyciela jego.
Po drugie – Dziedzic Majątku w Sądrecku, właściciel ziemski,
który do pojmania oskarżonego się przyczynił, świadczył także jak było.
Po trzecie – siostra Magdalena przełożona w Bełczynie
klasztoru sióstr Benedyktynek z Lubomierza, pod której opieką oskarżony w
miejscu przebywał i w obronie jego stawała.
Po czwarte – Woźny Trybunału lwóweckiego postępowanie w sprawie
i sądu prowadzący.
Po piąte – obecny tu Franciszek, brat zakonny w piśmie
biegły.
W świadków obecności. Tak nam dopomóż Bóg.
Krystian jakby wyrokiem ogłuszony mamrotał nie wiadomo, czy
to do Sądu, czy do siebie a na usprawiedliwienie;
- Ja nie winien, ja głodny byłem. Ja nie winien, ja głodny
...
Siostra na te słowa rzuciła się do drzwi refektarza. Słuchać
tego nie chciała, bo to i jawne oskarżenie dla niej było. Zgromadzeni poglądali
po sobie z pochylonymi głowami, bo też o tym dobrze wiedzieli. Bo to życie
sobie a prawo sobie było, stąd i rzeczywistości zaklinanie. Toż oni o Krystianie prawdę znali.
A, że do obowiązków Woźnego dopilnowanie wykonania wyroku
należało, to i pachołków wnet do brudnej roboty zagonił.
Bo oni z otwartymi gębami stali, nikt im przecie nigdy z
pergaminu słów nie czytał. Tyle, co w kościele na święta z księgi jakiej ale i
tak nic z tego nie rozumieli, bo po łacinie to było. Teraz to na pergaminie
było i po swojemu, co im do głowy nigdy nie przyszło, że tak być może.
Przed wyjściem jednak Woźny nagrodę, co ją Wójt wyznaczył, a którą
to on po kryjomu w sakwie a dla siebie ją trzymał, oddał za zasługi. Wypłacić
musiał, to i wypłacił po sprawiedliwości. Dwa złote dukaty na stole położył.
- Nagroda do podziału jest, dzielcie się a sprawiedliwie.
Pierwszy Dziedzic rękę wyciągnął i dukata pochwycił,
drugiego nie zdążył, bo tam już ręka Marcina była. Marcin monetę pochwycił,
obrócił się i Jełopowi przed nosem pokazywał. Bo jako ludzie prości i biedni,
to oni takiego złotego krążka nie widzieli, słyszeli tylko o nim. Uciechy z
tego mieli, co nie miara ale ich Woźny przynaglał, bo wnet wracać przed nocą do
Lwówka musiał. Toż to teraz zimą a saniami, to prawie pół dnia drogi było.
Toteż pośpieszał, sznury co go pętali w szopie zabrać kazał
i czem prędzej wyruszać z więźniem w drogę nakazał.
Pieszo poszli, bo las był niedaleko, na szlaku trędowatych,
co to go Dzwonkową Drogą zwą. Tego lasu całe zbocze było, co niedziela go
mijali a w tym lesie zwierzyny pełno było.
Kiedy go zaś do konara za ramiona przywiązali a nie za
wysoko nad ziemią, Woźny przykazał parobkom, żeby go co rano sprawdzali,
niechby to w tej nagrodzie było, co ją dostali. Bo przecież dla nich to blisko,
wystarczy im ledwie przez górę przejść a zapłacone już mają.
Zwłoki.
To i skazanego a rozwieszonego na drzewie parobcy doglądali
ale mało wiele.
Już na drugi dzień u niego byli ale on nie żył już, to i
poniechali, bo już potrzeby nie widzieli.
Ze dwa tygodnie upłynęły, zanim Dziedzic zwłoki pochować
kazał. Pod tym drzewem, pod którem żywota dokonał a krzyż postawić kazał. Ale
to zwłoki, co to po nich niewiele ostało. Tak jak na filmu początku było i
wszyscy to widzieli, choć zamknięte oczy mieli.
Marcin z Jełopem z kilofem i łopatą poszli na Dzwonkową
Drogę, bo to tam było, coby wieś cała i trędowaci w drodze na modły widzieli,
tak ze dwa razy a ku pamięci.
Ale Marcin wkładając resztki do grobu zauważył ranę w
brzuchu a pod żebrami.
Rana na żywym zadana była, bo krwawiła. Ktoś musiał mu w
śmierci pomóc i to przed wieczorem było, bo do wieczora to i tak by zamarzł.
Może i zamarzał, i nawet nie poczuł tego. Ale wyroku uniknął, zmarł zanim
zwierzyna objadać go zaczęła. Ot i zrządzenie losu albo ręka Pańska w tym była,
żeby mu w ostatnim cierpieniu ktoś ulżył. Przecie wszyscy go lubili, nawet trędowaci,
bo o nich dbał i doglądał bardzo, i ludzie we wsi, bo dobry i zgodny to był
człowiek. To i pomocnych jak by tak zliczył, toby nie brakowało do tego.
Dziedzic w duchy nie wierzył, to i podejrzenia miał. Ktoś
Krystianowi przeciwny nie był, skoro w śmierci mu dopomógł. Kto też to mógł być
i do czego to zmierza? Dziwne rzeczy się dzieją w tej Bełczynie pod sióstr
zarządem.
Przed oczyma mieszkańców Bełczyny widział, bo ich znał, nie
wszystkich ale ich twarze rozpoznawał. Przez moment nawet twarz Wlada przed nim
stanęła ale gdzie tam, przecie po Wladzie dawno słuch zaginął, toteż i obraz
jego, i myśl od siebie przegonił.
Nie chcąc w konflikt z niebiosami popadać, postanowił przy
sposobności księdza sprowadzić do poświęcenia grobu Krystiana. Grzeszny on był
ale ani to na człowieku, ani przeciw Bogu żadnej zbrodni nie popełnił przecie.
Ksiądz pewnie nie będzie temu przeciwny. Bo jak ksiądz tu nie pomoże, to tu mogą
się dziać różne rzeczy.
Przecie duch niewinnego na Dzwonkowej Drodze straszyć przez
wieki może.
I straszy, bo wiem to po sobie, kiedy idąc drogą o
trędowatych pomyślę.
Spuścizna.
Żeby po zgodzie z Czytelnikiem się rozstać, dalsze losy
przytułku z folwarkiem sióstr Benedyktynek związane, trzeba mi zapodać.
Otóż z Czech to reformacja się wtedy wywodziła, pisma
Marcina Lutra dużo zamętu narobiły. Stąd i różne ruchy husyckie i kalwińskie na
Dolne Szląsko trafiły. A już pod panowaniem Czeskim, od roku pańskiego 1392, te
ruchy na dobre się umocniły. Niby chrześcijanie a inny pogląd na sprawy
kościoła, wiary i obrządku mieli. Tak i naciskali, żeby się naszego wyznania
pozbywać. Będąc jak, w zwyczaju kościoła przy władzy a nawet ponad władzą, po
majątki kościelne ręce wyciągali. To i kościołowi zaczął się grunt pod nogami
palić, bo majątek kościelny w ręce kalwinów przechodził z urzędu tak, jak i z
przymusu.
Toteż siostry mając ofertę kupna, marną bo marną ale lepiej
im było majątek w Bełczynie sprzedać nie czekając najgorszego. Żeby z tego dla
kościoła grosz był jaki, nawet niewielki, byleby za darmo nie oddawać. Nie
czekając na swoją kolej z oferty, co się nadarzyła, siostry skorzystały,
folwark w Bełczynie sprzedały.
Kupcem okazał się pan Czedlicz (Zedlitz), co w dzisiejszym
Pałacu Książęcym we Wleniu mieszkał i wokół Wlenia swoje majętności posiadał.
On to majątek kupił dla krewniaka swego rodu, na posag jego. On pieniądze liczył
dobrze a i sprzyjające okoliczności wykorzystać potrafił. Wiedział, że siostry
mają nóż na gardle, to dużo nie dawał. Tedy ród Czedliczów całą wieś Bełczynę
wraz folwarkiem sióstr posiadł, w 1510 roku to było.
Wtedy to i z trędowatymi problemu ubywało, jakby to trąd sam
z siebie wymierał, jakby to na trąd koniec nadchodził.
To i z nowym właścicielem koniec przytułku dla trędowatych w
Bełczynie nastał. Ciekawym się zdaje, czy siostry folwark opuszczając,
ostatnich chorych z przytułku zabrały. A może już tam pomarli a nowych
przypadków nie było. Nie wiadomo to jest, bo to od filmu prawie dwieście lat
minęło.
KONIEC części II - zapraszam do Wieży.
I nie jest to opowieści i filmu zakończenie. W części fabularnej
zapodałem dwa fragmenty sądowe. W realizacji i montażu można skorzystać z nich
oddzielnie albo prowadzić narrację z dwóch punktów widzenia. Byłoby to nawet
ciekawiej. Czas mi zatem przejść do współczesności i do tego, co z tej historii
wyniknąć mogło ale nie wynikło. Czyli do współczesności – rzeczywistości
namacalnej.
Autor. Roman
Wysocki
22.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia