Pobyty w Siedlęcinie
Na swoje pobyty w Siedlęcinie, Książę Henryk I jaworski
pomieszkanie na tutejszej plebani wybierał. Z resztą wyboru wielkiego nie miał.
Bo na zamku za ciasno na to było a on w wypełnianiu służby przez rycerstwo i
drużynę przeszkadzać nie chciał. A w dodatku miejsca na dziedzińcu i podwórcach
było pozajmowane przez budowę Wieży. Surowe nie okorowane drzewo to nawet poza
murami było składowane. Korowanie, ciosane na belki i przecierane na brusy,
tyle tego było, że na zewnątrz trzeba było to robić. Wolał pomieszkiwać w ciszy
i na uboczu, bo i spraw Księstwa wiele miał do przemyślenia.
Tutejszy Proboszcz największą izbę na gościnę Księciu
przeznaczył. Resztę pokojów dla przybocznych i służby, bo trochę ich było. Sam
w małym pokoju tuż przy wyjściu swoje miejsce znalazł. Chciał mieć baczenie na
wszystko i miał, bo też za każdym pobytem Henryka wiele się w Siedlęcinie
działo. Tak w parafii jak i na zamku, co na nim część szop wyburzył i Wieżę do
zamieszkania budował.
Budowa Wieży kilka lat już trwała ale miała się ku końcowi.
Najważniejsze, że na murach podciągniętych latem do końca,
zdążyli przed zimą dach położyć. Teraz wystarczyło belki na powały i podłogi
kłaść, pomieszczenia na izby dzielić wedle planów i przeznaczenia, wystrój a
godny Księcia szykować. To i mogło to zajmować następne kilka lat. Ale Henrykowi
śpieszyło się bardzo, cieszył się na zakończenie, on ten koniec już widział, bo
miał jego wyobrażenie. Przecie, gdyby nie wiedział czego chce, wcale by się za
budowę nie brał.
Ale swojemi zamiarami nie jednego zaskoczył, ludzie
dziwowali się bardzo, bo on w największej i pustej prawie sali na ścianach
malunki kazał sobie sprawić. Nie malunki jednak ludzi dziwiły, jeno ich treści.
Bo obrazami tych dzieł na ścianach robionych miały być sceny z legendy o sir
Lancelocie z Jeziora. O jego czyli Lancelota miłości do Królowej Ginewry i
przygody z tym związane.
Bo Książę Henryk w Świecie bywał, legendę i zwyczaje
rycerskie na dworach poznawał i w Polszcze chciał je wprowadzać. Jak się
później w jego historii zapisało, to on nawet turnieje rycerskie do tego
wyprawiał. Żeby to w Polszcze, tak na dworach jak i pośród rycerstwa, dobry
obyczaj był, żeby toto od Świata kulturą obycia nie odstawało się. Bo honor
rycerski, kobiety i miłość do nich, to on podziwiał i szacunku, znaczy się
obyczajności, wymagał. Do tego więc owych malunków potrzebował, ku nauce a dla
przykładu ilustrowania, a i dla swojego ducha zaspokojenia.
Nie mogło to być, żeby polski rycerz czy dworzanin obyczaju
nie znał i swym barbarzyństwem w pole do bitwy stając, czy to na dworze, czy w
łaźni, czemkolwiek w zachowaniu swojem się odstawał. Nawet pospólstwem gardząc,
głowy nie pochylając czy czapki przed nim nie zdejmując na powitanie, narazić
się można na pomstę jaką i historia zna takie przypadki. Bo plebs mściwy jest,
jako, że każdy z osobna takiego traktowania doświadcza.
Szukał to Książę malarza zdolnego do tego dzieła ale i
niezbyt zwyczajów malarskich przestrzegającego. Bo to zwyczaj nakazuje kogo, i
jak należy przedstawiać aby nie ubliżyć. Na ten przykład świętych, czy
duchownych, czy królów z całem dostojeństwem i świętością ich przedstawiać
trzeba. A tu, że bajka to i sprzed wieków, to ani ubliżyć, ani zbezcześcić nie
ma kogo. Ważne mu było scen przedstawienie a nie świętości i zaszczyty, liczyły
się treści owych opowieści. Dla niego ważnym był przekaz na ten czas i dla
potomnych o cnotach i rycerskim obyczaju.
Długo też Henryk szukał ale i znalazł. Gdzieś w Alpach on
zamieszkiwał a obraz jego pędzla na dworze Luksemburgów zobaczył. Bo namalował
Świętą Rodzinę pośród bydła i owiec podczas wypasu w górach. Obraz tak inny od
tego, co dotychczas widział i tak prosty w sceny ustawieniu, że do gustu
przypadł mu akuratnio.
Bo w tamtych czasach głównymi zamawiającymi obrazów i malowideł
jakich były kościoły, możni i monarchowie. Toteż kościół swoje wymogi do dzieła
miał. A to święci urodą swoją wszystkich innych przewyższać mięli, podobnie też
wielmoże, nawet śluby na podstawie obrazów, przedstawień wybranek i wybranych
były zmawiane. Stąd i przekłamania niektóre a wielkość osób i zwierząt w
otoczeniu bohatera mizerna. W obrazie mistrza Bartolda Henryk i bohaterów, i
zwierzęta we właściwych proporcjach zobaczył.
Toteż Mistrz wielu zamówień nie miał, co najwyżej od
wielmożów ale nie za wiele. Znaczyć to mogło, że głodem wraz z rodziną przymierał,
bo i uczniów do przyuczenia nie miał. Nikt wbrew kościołowi i przyjętym
zwyczajom malowania, nikt tego uczyć się nie potrzebował.
To i odszukał Mistrza Bartolda, list napisał z zamiarami
swojemi. Ten wykazał zainteresowanie a o szczegóły wypytywał, bo ta robota
akurat na rękę mu była. Zamiast w szczegóły się wdawać, Książę cały kufer rysunków
z budowy wysłać a przedtem skopiować kazał. Do kufra zadatek, mieszek złotych
dukatów wrzucił. Piszę kufer, bo to i mnóstwo arkuszy, i rulonów pergaminu
było, więc skrzynia tego się zebrała. Warunki pracy i płacy, za dzieło
uzgodnili i teraz książę na gościa wypatrywał.
A, że to środek zimy był, to równie dobrze wiosny i ptactwa
mógł się wypatrywać, bo przecie w takich warunkach z takiej dalekości, to i ze
dwa miesiące Mistrzowi droga zająć mogła.
Tak też sobie Henryk i budowę wieży policzył. Liczył, że
belki stropowe już kłaść może jeno, że jeszcze nie okorowane ani nie
przyciosane, leżą tak, jak je z Ostrzycy przywieźli. Że dąb na brusy, na
podłogi też już jest, przecierać też już go trzeba, żeby po belek stropowych
położeniu można było podłogi kłaść. To i policzył sobie w sam raz na przyjazd Mistrza. Ale i pośpieszać mu trzeba było, żeby przed przyjazdem gościa, tynki w
ciepłe wiosenne dni położyć. Wstyd by było, gdyby Mistrz gołe murowane ściany
obaczył. Pośpiech na budowie był zatem wskazany, to i ludu kupa przy tym pracę
znajdowała. Bo to już nie jedną a po dwie grupy cieślów i traczy trzeba było
najmować. A drwali wcale nie zwalniać, bo przy tem, przy dzieleniu pomieszczeń
drzewa mogło zbraknąć więc rąbali lasy a to świerkowe, a to dębowe bez ustanku.
Po okorowaniu i kształtu belek czy brusów ociosaniu trzeba
je było przed robactwem i wilgocią zabezpieczać. To i dziegciarze, i smolarze z
lasu byli ściągani. Bo nawet końce belek, czy brusów w mur idące, czy stykające
się z murem smołować trzeba było na wieki, żeby to w murze nie zgniło i nie
zawaliło się do środka.
Takie to technologie były a Henryk je znał, bo to niejedno
miasto i niejeden zamek budował, a i niejednego majstra z budowy przepędził. Bo
to były takie czasy, że każdy na wszystkim znać się musiał, żeby to go za dużo
nie kosztowało a przetrwało przez wieki. Toteż budowniczego i mistrza do budowy
Książę miał sprawdzonego ale ten na drzewo ciągle kręcił nosem. Ciągle mu mało
było, bo a to materiał pójdzie na ściany działowe, a to na podpory, a to na
schody i poręcze, że o odrzwiach i oknach nie wspomnę. Miał to wszystko
wyrysowane i policzone ale i tak końca nie było.
A tu czas i obowiązki Henryka goniły. Bo to wpadł do
Siedlęcina na dni kilka, budowy dopilnować, na sarny z łukiem zapolować i
pędzić co koń wyskoczy za powrotem do Jawora, bo a to sądy książęce, a to
spotkania z możnymi umówione tak z kraju, jak i zza granicy. Mnóstwo terminów
umówionych, to i dotrzymać ich trzeba.
Przecie jako Książę zarówno sprzymierzeńców jak i wrogów
posiadał nawet we własnej rodzinie. Na wszystkie strony układać się musiał,
żeby substancję zachować. Nawet wyprawy na sąsiadów musiał szykować i prowadzić
do walki. Albo też wrogom odpór dawać, tym, którzy na Księstwo Jaworsko-Świdnickie
nastawali.
Takie to gorące czasy były, że mając już coś, po więcej
sięgać trzeba było. Bo, kto wtedy stał przy swoim, ten go długo nie utrzymał.
Zawsze znaleźli się tacy, którym mało było i zbogacić się chcieli kosztem
drugiego. Toteż na Szląsku i nowe podziały nastawały choćby w spuściźnie po
ojcach albo też łączyły ziemie z tychże spadków lub umów i układów
przedmałżeńskich. Na szczęście te korzyści bez rozlewu krwi i strat żadnych się
odbywały. Ale co się trzeba było do tego ze stronami naukładać ileż
zabezpieczeń szykować. Bo też umowy i traktaty wielostronne były, zarówno ze
sprzymierzonymi, jak i z wrogami układać było się trzeba. Zabezpieczenia i
gwarancje owych w nich były i ze wszystkimi stronami rozmawiać o tym trzeba było.
Kto podpisane traktaty złamał albo nie dotrzymał, z wojną lub najazdem musiał
się liczyć. Takie to było Księcia życie i praca jego, nielekka a męcząca bardzo.
Toteż Henryk do Jawora śpieszył, bo i sam poza granicę na
spotkania różne za sprawami Księstwa wyjeżdżać musiał.
Przy tem zaś etykieta dworska i knowania różne, urzędów na
stolicy Księstwa tyle, a tak odmiennych od cnót i zwyczajów rycerskich były, że
ich książę nienawidził. Z tej to przyczyny w swoim grodzie książęcym w Jaworze nie
lubił przebywać, uciekał, gdy tylko nadarzała się okazja jaka. Swojego czasu różne
przyczyny sobie wynajdował, żeby tylko w Jaworze po próżnicy, czyli ciągle gości
przyjmując na rozmowach, nie siedzieć. Żeby bez przerwy nie kłaniać się nikomu
ani od nikogo hołdów nie zbierać. Natenczas miłym mu miejscem i ucieczką, był
Siedlęcin, bo ostatnie lata życia we Lwówku Śląskim spędzał. Nie wiem za jaką
to przyczyną i zgłębić to muszę.
Teraz wieża miłym sercu pretekstem była, żeby dworskie
pokoje na pomieszkanie a u siebie zamienić. I na uganianiu się za sarnami po
lasach z łukiem czas spędzać, z dala od wielkiego Świata, od dworskiej
etykiety, knowań i wszelkich układów. Coraz bardziej go to męczyło, wolał
zadumać się i uciec od tego, do legendy o prawdach oczywistych i cnotach
wszelakich.
Łowczy u księcia.
Zwyczajem było, że co miesiąc zarządcy Księcia różnych
profesyj sprawy przed Księciem zdawali. Tak i na Łowczego Macieja pora
nadeszła, Łowczego, co go z drugiej części już znaliście. A że on w terenie i
rozjazdach zawsze przebywał, to i o pobycie Henryka w Siedlęcinie wiedział i
tam go zastał. Sprawy swoje pozdawał ale naradzić trzeba się było, co do łowów
na Święta Wielkanocne. Bo to najmniej na miesiąc przed świętami trzeba było je
umówić, żeby to zdobycz pomiędzy myśliwych rozdzielić, i żeby to kiszki i
kiełbasy, i wędzonki do Świąt zdążyli oporządzić. To i datę wyznaczyli.
Do obowiązków Macieja należało, miejscową szlachtę a
myśliwych z psami, takoż ludzi do nagonki i podwody ze spyżą zgromadzić.
Henrykowi zaś wypadało możnych i biskupów zapraszać. Boć to
okazja rzadka, żeby trunków po polowaniu na biesiadach popić i poczekać aż się
języki rozwiążą. Dużo wtedy można się dużo dowiedzieć a Książę wiele wiedzieć
musiał, szczególnie od tych najzacniejszych gości. To i zaproszenia przez umyślnych
mógł już rozsyłać na polowanie na dwa dni i dzień na pobyt, na odpoczynek i
gościnę. Oczywiście w Siedlęcinie odbywać by się to mogło, bo to i zwierzyny
pełno, i jeszcze nie spłoszona. A myśliwska brać to i spaniem po stodołach nie
wzgardzi, bo tych znamienitszych to na zamek zaprosić trzeba. Tak to sobie
uradzili ale Księciu o kłusowniku się przypomniało, to i zapytał;
- Macieju a sprawę tego kłusownika załatwiłeś?
- Tak Jaśnie Wielmożny Panie, załatwiłem po myśli Waszej Wielmożności.
- Wiesz chocia, kto to był i dlaczego sarny bił?
- Jedną sarnę jeno, ale Sąd go i tak skazał, i na drzewie na
pożarcie rozwiesił, wedle obyczaju. Już on Waszej Książęcej Mości w szkody nie
będzie wchodził.
- Kto zacz?
- Służebny sióstr od przytułku w Bełczynie.
- Czy tłumaczył się jakoś?
- Na sprawie mówił, że głodny był ale nikt nie dał wiary, to
i go skazali.
- Jak on na służbie u sióstr i głodny był, to jak tam chorzy
jedzą?
- Lepiej nie pytać Miłościwy Panie. – Maciej przy tem
machnął ręką a to znaczyło, że jest tak źle, że tego nie da się opowiedzieć.
To i Henryk nie dopytywał ale przy najbliższym przejeździe
do Jawora, po drodze do sióstr postanowił wstąpić, zobaczyć wszystko na miejscu,
sprawdzić jak to było.
Bo ta wiadomość mocno go zaniepokoiła, głód na wsi, to
najgorsza zaraza.
To początek dużej sprawy być może, dzisiaj jeden a jeśli we
wsi głodnych więcej, to znajdą się następni i nie tylko na kłusowaniu skończyć
się to może.
Ale coś też Książę wymyślił, bo jakby zatroskany do Macieja
na odchodne polecił:
- Macieju a wstrzymaj się nieco, bo chcę ci coś powiedzieć.
Tak sobie myślę, żeby szlachtę i myśliwych na tym polowaniu dłużej przytrzymać.
Powiedz ty im przy umawianiu, że to polowanie nawet do tygodnia przeciągnąć się
może.
- Tak też namawiać będę Wasza Miłość. – odparł Łowczy ale
Bóg raczył wiedzieć, co Książę miał na myśli, bo Maciej nie wiedział.
To tak, jakby Książę do wojny się szykował ale Łowczy ani o
wyprawie wojennej ani o zagrożeniu jakim nic nie słyszał. Bo to wojenny zwyczaj
jest, polowania sprawiać, zapasy mięsa gromadzić. Co też ten Henryk zamiaruje,
zapytywał sam siebie, bo księcia zapytać nie śmiał.
Ale też ta wiadomość miła
mu była, bo polowanie podobnie jak książę bardo lubił. Las znał jak mało kto,
to sobie i użyje, myślał. Bo nie o sarny tu chodzi, z takim tłumem to one wraz
spłoszą się i pouciekają. A na sarnach to samemu Henrykowi zależy, zależy mu na tym, żeby saren przy tym nie wytracić.
Z takim tłumem, to na dzika albo na wilka się idzie, żeby go w ostojach osaczyć
albo i z lasu wygonić pod strzały i oszczepy. Do tego też zawzięte psy są
potrzebne a on właśnie takie miał.
Bo cóż z tego, że na co dzień całe stada zwierzyny widywał,
jak ani czasu, ani sposobności do uganiania za zwierzyną nie miał.
Wizyta.
W drodze do Jawora Henryk traktem Wleń mijał, spraw żadnych
nie miał, to i nie zbaczał z drogi. Obok szopy straży na przeprawie przez Bóbr
przejeżdżał, to i honory straży pod bronią przyjął a o służbę spytał. Zima to i
ruch był mały, jedynie w środy na targ kilka wozów zjeżdżało, to i myta z tego
mało było. Spokój i zima panowały jak wszędzie, zamętu żadnego nie było, bo i z
czego.
Od Wlenia droga wznosiła się po wzniesieniach Grzęby, po
stokach Księżej Góry do wsi Bystrzyca. Wieś w wąwozie potoku i na zboczach góry
była rozpołożona, bo to do życia ludziom woda jest potrzebna. W środku wsi
kościółek, co go Jadwiga Śląska mieszkańcom ufundowała, mijał. Dalej równa
droga była aż po Bełczynę, bo tam mocno na dół schodzić trzeba ze stoków
Sołtysiej Czuby. Stok do zejścia dość stromy, to podwodę na linach z tyłu
trzeba było do koni jazdy wiązać. Z góry na koniu zjeżdżając Książę po prawej
pod lasem chmary ptactwa zobaczył. Bo to i z góry, i z konia, to daleko widział
i sprawdzić mu należało, co tam się dzieje.
Folwark i wieś do klasztoru należały a sam folwark tuż przy
trakcie leżał.
Książę pod bramą obejścia folwarcznego podwodę zostawił a
sam ale z przybocznymi przez wieś do drogi, co do lasu wiedzie zmierzał. Kiedy
do drogi dojechał, to i na wprost zobaczył przyczynę. Stanął jak wryty,
przeżegnał się przy tem. Obaczył to, co wszyscy widzieć mieli... bo tam
szczątki Krystiana rozszarpywane przez ptactwo rozwieszone były. I tak jak
zobaczył, tak pod folwark zawrócił.
Konia pospieszył i kłusem do folwarku dojechał, widać
wzburzony był.
Tak jak z konia zeskoczył, tak pospiesznie przez bramę do
domu zakonnego zmierzał na siostrę Magdalenę nie zważając. Rycerz, przełożony
nad przybocznymi, na chwilę go wstrzymał;
- Jaśnie Wielmożny Panie pergamin do siostry przełożonej
jest.
To i odebrał do doręczenia, na pieczęć okiem rzucił, z klasztoru
w Lubomierzu była. Przekazał w ręce Magdaleny, bo nadeszła właśnie.
Ta zaniechała powitań i zaproszeń, drobnymi krokami za
księciem ledwo nadążała.
Henryk do domu, a w domu do refektarza wszedł i na ławie,
przy stole zasiadł.
Siedział tak przez chwilę wzdychając i równy oddech łapiąc.
Siostra stała przed nim struchlała jakby ją paraliż naszedł. Nie wiedziała, co
powiedzieć, ani co robić, nawet o gościnie zapomniała. Z tego wszystkiego
usiadła pieczęć na pergaminie złamała i złożone pismo otworzyła. Czytała przez
chwilę ale też rękę z pismem położyła na stole bezradnie, widać pismo
nieszczęście jakieś zawierało, bo siostra twarz w dłoniach ukryła.
Po chwili książę oddech złapał na zachowanie przełożonej nie
zwracając mówił do niej;
- Przepraszam siostro, żem wzburzony ale po tym, com
obaczył... trudno by było powitania i grzeczności prawić. Posłuchajcie, co ja
mam wam do powiedzenia.
Siostra siedziała posłusznie na ławie po drugiej stronie
stołu, w słuch się zamieniła, znaczy przygotowana była na księcia słowa.
- Siostro, chorzy trędowaci, to nie drób żaden, żeby go
kaszą i chlebem karmić. Oni na wiosnę do roboty stanąć muszą, przynajmniej ci
sprawni i jaki pożytek siostra będzie z nich miała? Chorym też lepszy posiłek
by się nadał, nie wyzdrowieją od tego ale będą umierać jak ludzie a nie jak
kury na grzędzie. Miejcie ludzi na względzie a nie pieniądze, jak zbraknie
zawsze do mnie możecie się zwrócić. Mnie nie tylko zamki, mnie żywi i zdrowi
ludzie tam są potrzebni. Wam tu też, bo do roboty. Jak wy tu ziemi nie
uprawicie, zwierzyny nie wyhodujecie, to co ja dam ludziom w miastach do
jedzenia. O latach głodu zapomnieliście, taż nie dawno to było i wciąż się
powtarza, bo zimy srogie. Do tego ludzi potrzeba, silnych i zdrowych, i miejcie
to na względzie. Przejdźcie wy po wsi, do chłopskich chałup zaglądnijcie. Jak w
której zimno, to do lasu ich wyślijcie po drzewo, niech sobie nazbierają, bo ja
na to pozwoleństwo daję. Chałupa w zimie potrzebna jest, żeby w niej ciepło
było i zdrowi ludzie w niej mieszkali a nie w zimie i we wrzodach jakich, albo
i z głodu przymierali. Rozejrzyjcie się po wsi, komu pomóc trzeba i pomagajcie,
bo to się źle skończy, także dla was.
Siostra słuchała z pochyloną głową a w pokorze. Mówić nic
nie mówiła, bo Książę racje miał i posłuchania by na to by nie było. Ale rękę z
pismem w stronę Henryka podsunęła. Ten pismo obaczył, to i przeczytał.
Przełożona klasztoru w Lubomierzu zapytywała, czy w folwarku
czego z ubiegłorocznych plonów im nie zbywa, czy to z drobiu, zboża, kasz
jakich albo i tłuszczów jakich, bo im w klasztorze braknąć zaczyna a święta za
pasem.
To się i Książę zastanawiał przez chwilę, bo problem szerszy
się okazał niźli przypuszczał i nie tylko trędowatych ale, i chłopów, i kleru
dotyczył. Dobrze, że w poście ale co dalej, co ludzie jeść będą, kiedy post się
skończy?
Książę prawił dalej po swojemu;
- Tu wam sakiewkę zostawiam, a żeby darmo nie było to mi tę
figurę Przenajświętszej Panienki, co w sieni stoi, dajcie. A pieniądze na pomoc
w potrzebie dla całej wsi daję a nie na kościół. Za niedziel parę święta, po
świętach wiosna przyjdzie i do roboty stawać trzeba. To i chłopów na nogi
postawić trzeba, za waszą pomocą. Bo z cmentarza, to nam pożytku nie będzie żadnego.
- A na to co macie? – spytał wskazując na pergamin.
- Rybę, co w stawach trzymam siostrom wyślę, na święta
będzie jak znalazł. A i o chorych i chłopach nie zapomnę. Na czarną godzinę
ryby w stawach trzymałam, to i ta godzina nadeszła. Trza nam przeręble tłuc,
żeby się ryba nie podusiła, to i do odłowu podejdzie. Lód na łokieć gruby ale
damy radę a chłopi wspomogą. To i lód dobry, rznąć go trzeba, bo komory pod ziemią puste.
- To słyszeć mi miło, że i serce, i posłuch dla sprawy u was
znajduję. Bywajcie w zdrowiu.
Na tem książę zakończył i do wyjścia się udawał.
Bo wspomnieć się należy, że w tamtych czasach to, gdzie kto
mógł, to stawy w gospodarstwach kopał i rybę hodował. To i w folwarku staw był
a drugi tuż za drogą, bo to wtedy ryba podstawą pożywienia biednych i
niezamożnych była.
Przechodząc przez sień Henryk na figurkę wskazał, siostra
przytaknęła to i figurkę pod pachę wsadził. Obrócił się jeszcze i zapytał;
- A czyjaż to jest robota?
- Tego, co kłusował, Krystiana, Jaśnie Wielmożny Panie, na
służbie u nas był od wielu lat.
- To i wiele dobrego u was nie zaznał, skoro kłusował. A
szczątki pochować każę, bo to barbarzyństwo jest a nie prawo. – stwierdził
książę i wyszedł.
Prawda to była i siostrę Magdalenę ta prawda bolała. Henryk
szybko podwórze opuścił nie czekając na siostry odprowadzenie.
Zza płotu bezimienne twarze chorych na niego patrzyły. Z
szop, kto przy zdrowiu i na siłach był, wyłaził na mróz. Kto jeszcze mógł,
wychodził na podwórzec, żeby choć raz w życiu prawdziwego księcia obaczyć.
Ale też na ich widok konie, co luzem i w zaprzęgach za bramą
stały, to się spłoszyły. Bo nawet konie ludzi w takim stanie nie widziały. Może to zapach jaki niemiły poczuły, nie wiadomo było. Ale
też i towarzystwo, co na drodze na księcia czekało, bo to i rycerze z drużyny
książęcej, przyboczni i pomocni, wszystkich ten widok poruszył bardzo. Bo to co
innego jest jednego, czy dwóch na drodze na żebraniu spotkać, a co innego
kilkunastu w kupie. Pomni widoku szczątków na drzewie nie wiedzieli, co gorsza,
czy te szczątki, czy ci chorzy szczątki przypominające choć żywe to jeszcze
było.
Książę pomny był historii i o buntach chłopskich wiedział, że
gorsze to było od wojny i zarazy, bo to swój swego wyżynał.
Pomny był też słów ojca;
- Ty na ludzi baczenie mniej, żeby z nich był pożytek. Zamki
i miasta buduj a wyposażaj, potęgę swoją buduj ale o ludziach nie zapominaj. Bo
bez ludzi te zamki na nic ci się zdadzą. – tak mu ojciec prawił.
I jakby na przekór dodawał jeszcze;
- Twoja wielkość w polu rośnie a nie w murach.
Henryk przez wieś podążał z całym orszakiem swoim i podwodą.
Żadnego zainteresowania we wsi nie wzbudzał, jakby wymarła była. Wyjrzały na
dwór ze dwie twarze, co im się przyjrzeć zdołał. Z zapadniętymi policzkami,
wystającymi kośćmi i brodami. Wyglądali na starców a przecie młodzi jeszcze
byli.
Zatroskał się Henryk bardzo, bo w tej wsi cała mizeria jego
majestatu się skupiała.
Rachunek.
Przyjdzie taki na pole pańszczyznę odrabiać, oprze się na
widłach albo i na motyce, i przestoi dzień cały. Na próżno szlachta woła, żeby
pańszczyznę wydłużać do dni kilku. Cóż z tego, że zamiast dwóch dni, będą trzy
dni albo i cztery dni pańszczyznę będą odrabiać, kiedy w takiej kondycji, to
chłop i cztery dni przestoi. Bo też na uprawę swego czasu mieć nie będzie, no to
i całe siły w uprawę swego włoży.
Nie jest dobrze i trzeba to zmienić, myślał.
Ta pańszczyzna to już nie tylko szlachcie ale i chłopom
bokiem wychodzi. Kilka lat minęło, jak się we wsi ostatni chłop od pańszczyzny
wykupił. W Bełczynie dwóch to zrobiło, od tamtego czasu ani jeden na kmiecia
czyli wolnego nie wyszedł. Bo i nie mają za co ani z czego.
Szlachcie już nie dość z batem za chłopami po polu chodzić.
Kościół im batożyć z ambony zabronił. To teraz po folwarkach pręgierze i dyby
stawiają, żeby leniwych i opornych do roboty bez bicia męczyć.
Księża powiadają wedle nauk swoich, że wobec Boga wszyscy
ludzie równi są ale to chyba w niebiesiech, bo do tego czasu na ziemi chłop
żadnej równości nie uświadczy. Nawet poskarżyć się nie ma komu.
Możni to i od dziesięciny płacenia uciekają. Kościół im na
budowę kościołów za dziesięcinę zezwolił, to i budują. Na swoim, to i obowiązek
w ramach dziesięciny mają doglądać go i utrzymywać. To i od tego, od płacenia dziesięciny
zwolnione są.
Od chłopa dziesięcinę na polu ksiądz odbiera tak, jak zżęte
zboże w snopach na polu stoi. Dobrze jak proboszcz do plebani zwieźć każe, bo
jak na polu wymłócić każe, to ziarno do młyna wieźć trzeba i kolejne dni chłopu
na młócce i odwózce schodzą.
Żeby to pozmieniać, trzeba by w układy jakie zarówno ze
szlachtą jak i z kościołem wchodzić. Jakby to mało było kłopotów z utrzymaniem
granic, z sąsiadami, to jeszcze tu na swoim i ze swoimi układać się trzeba. I
to szybko, bo sygnały widoczne są nad wyraz, bo to i skutki mogą być straszne a
nieuchronne.
Takie to rozważania Henryk w drodze do Jawora dopadły. Ale
najgorsze były pytania, jakie się z tych rozważań w głowie ułożyły.
Czego kościół i szlachta za ukrócenie przywilejów lub praw
jakich a przysługujących, czego zechcą za to?
Co ja im za to dać mogę albo, w czym ustąpić mi przyjdzie?
Ale też, jakie obowiązki wobec chłopów szlachta ma skoro
prawa i przywileje ma wszystkie? Tu chrześcijański obowiązek i miłosierdzie
jest potrzebne a więc kościoła wsparcie i działanie. Kościół klasztory i kościoły
wciąż stawia nowe a jego sługi nie mają, co do gęby włożyć. W złą stronę to
wszystko idzie.
Poparcie nie tylko wśród szlachty a do broni mi potrzeba.
Poparcia w kościele, w miłosierdziu dla chłopów i pospólstwa. Trza mi poparcia
w chłopach i pospólstwie a do roboty w polu, żeby to oni dobrostan budowali na
chwałę i potęgę majestatu mego.
Taki to rachunek Henryk sam sobie wystawiał, bo nikogo to
nie zajmowało ale też mało kto, jak on, widział to na własne oczy. Widział
więcej i dalej, bo i wspomnienie historii przodków miał.
Autor. Roman
Wysocki
12.03.2016 Bystrzyca k.Wlenia