Prawdy dochodzenie.
Bo psy to były, co je łowczy do płotu na postronkach
poprzywiązywał, toteż łowczy od stołu wstał;
- Ki bies? – powiedział i wyszedł na podwórze. Bo psy z
ludźmi obyte były a trędowaci to i tak w takie zimno, w szopach siedzieli. A
psy od płota z ujadaniem do wozu się rwały, jakby trop za zwierzyną chwyciły.
On swoje psy znał, komendy słuchały i tylko to jedno mogło je poruszyć.
Łowczy jednego od płotu odwiązał i za nim do wozu podążał.
Tu łowczy skrzynię od tyłu otworzył, bo psisko dookoła wozu biegało, do środka
wskoczyć chciało. To i pies prze klapę wskoczył a z nosem przy podłodze węszył.
Za nim Łowczy do skrzyni podszedł a widząc psa zachowanie, podłodze przyglądać
się zaczął. No to i krwawe ślady zobaczył. Ni to czerwone, ni to czarne bo wyschnięte
ale ślady krwi to były nie wiadomo tylko czyje. Bo krew taką farbą jest, że jak
od razu jej nie zmyjesz, to i na wieki krwawe ślady pozostawi.
Na taki bieg rzeczy, Łowczy z powrotem psa uwiązał, do domu
klasztornego wrócił.
Wchodząc do refektarza odezwał się do towarzystwa sądowego.
- Dowodów nam trzeba, to i je macie, pójdźcie za mną.
Sąd w całym niemal składzie ruszył do wyjścia, pozostał jeno
Franciszek, bo on tu tylko od pisania był a nie od dowodów szukania. Dowody,
jak są, to się go z czystem sumieniem powiesi, myślał ostrząc pióro.
Kiedy towarzystwo wyległo, Łowczy do wozu ich doprowadził i
ślady, smugi krwi pokazał.
Do siostry Magdaleny się zwracając, zapytał;
- Siostro przełożona a co on woził przez ostatnie dni, że
tak juchą wóz wysmarował.
Siostra za głowę się złapała, bo straciła nadzieję wszelką.
- Cały tydzień przede święty, to on drzewo z lasu zwoził.
Ale żeby sarnę, nie może to być.
- Dużo juchy to drzewo w sobie miało, bo cała skrzynia
wymazana jest. – stwierdził i popatrzył po Sądu zgromadzeniu. Wszyscy
przytakiwali, bo dla wszystkich widomy to był dowód.
Ale Łowczemu mało tego było;
- Gdzie to on w folwarku pomieszkuje, siostro?
- Ano w szopie, tej oto.
Łowczy zajrzał do szopy, na parobków ręką skinął, aby
podeszli.
- Przerzućcie mi to siano do drugiego kąta.
Parobcy przerzucali siano rękoma a to nogami przesuwali, a
on rozglądał się dalej. Do paleniska podszedł, oglądał, w końcu palec nad okap
do komina wsadził. Tak jak wsadził czysty, tak go i czarnym wyjął. O wierzch
drugiej dłoni go obtarł, zdmuchnąć sadzę próbował. Nic z tego, sadza się dłoni
dobrze trzymała, bo tłusta była. Drugą dłonią zgarnąć ją próbował ale sadzę
rozmazał tylko. Nikomu nikt nie potrzebował pokazywać ani tłumaczyć niczego, bo
wszyscy to widzieli.
W tym czasie Maciej z Jełopem siano odgarnęli a tam
zaschnięte krwawe kałuże były.
Widać w tym było doświadczenie i wprawę Łowczego w
kłusowników łapaniu. Po nitce do kłębka, żadnego śladu nie przeoczył. A tak
mało brakowało,gdyby nie psy, nic by w takim świętym miejscu nie
szukał. Nawet by mu to do głowy nie
przyszło.
Siostra Magdalena twarz w dłonie schowała i tak do domu
wracała, wszelka nadzieja na nic się jej zdała.
Co on zrobił i na co mu to było? Młody on jeszcze a zdolny i
do służby przyuczony, lubiła go bardzo, to i się do niego przywiązała. A tak,
na zatracenie pójdzie on, myślała.
Sąd 2.
To i tych dni nie liczył aż nadszedł dzień Sądu a dla niego
Sądu Ostatecznego. Od rana w obejściu i wśród sióstr jakiś nerwowy a pośpieszny
dzień się zrobił. Bo choć Krystian z szopy prawie nic nie widział, jedynie
przez szparę w drzwiach, to słyszał, co się dzieje i na sióstr, i na chorych
podwórku. Słyszał siostry przełożonej polecenia i ich pośpieszne wykonywania,
bywało, że nawet krzyknęła na kogoś do pośpiechu przynaglając. Nie miała tego w
zwyczaju, więc Krystian wiedział już, że coś dziać się będzie. I nawet
wiedział, co to będzie.
Pierwsze goście z Lwówka przyjechali, nie znał ich ale to
pewnie z urzędu byli, bo jeden po pańsku a drugi w brązową sutannę białym
sznurem przewiązaną ubrany był. Tyle przez szparę zobaczył ale ze słów i
powitań wyrozumiał, że to i Woźny Trybunału i zakonnik jaki byli. Przyjechali
wcześnie, bo wczoraj byli za sprawą w Bystrzycy i tam nocleg dostali. A to
przecie blisko jest. Przyjechali najwcześniej, bo też im się do powrotu do
Lwówka śpieszyło, droga to daleka i wypadałoby dojechać przed zmierzchem. Za
pozostałymi na Sąd wezwanymi się rozglądali ale ich jeszcze nie było. To
siostra Magdalena zaprosiła ich do środka w gościnę a do poczekania.
Niebawem i Łowczy nadjechał na koniu i z psami dwoma. Możny
to pan był i suto ubrany, postawy słusznej i głosu donośnego. Tego znał, bo
często do sióstr w gościnę zaglądał. Na końcu ale nie zadługo, Dziedzic co na
Sądrecku z parobkami się zjawił. On na koniu, jak w zwyczaju oni za nim pieszo.
Tego znał dobrze, bo i blisko a po sąsiedzku i zawsze i wszędzie pełno go było.
A, że w Polszce taki dziwny zwyczaj jest, że ten, co
najbliżej ma, to przychodzi ostatni, tak i było.
W obejściu to się przy tem rwetes zrobił, bo to i gości kupa
i siostry z siekierami po szopach latały, żeby ubić kur parę. Krystiana zabrakło
a siostra przełożona do sprawy rozwiązania na służbę nikogo nie brała. Same
musiały sobie radzić. Chorzy, co raz głowy przez drzwi szopy wystawiali na
hałasy, bo nie wiedzieli, co się dzieje. A, że do tego jeszcze psy szczekały,
to i po czasie się dowiedzieli i wyglądać przestali. Tak i się uspokoiło, bo i
goście w środku już byli i siostry z ptactwem się uporały, to i psy szczekać
przestały.
Na podwórzu cisza się nastała, znaczy w środku, w domu
klasztornym narady Sądu się zaczęły.
Ale i długo nie potrwały, bo psy znowu ujadać zaczęły a rwać
się ode płota. Choć na podwórcach, czy to zakonnym, czy u chorych żywego ducha
nie uświadczył, nikogo z ludzi ani z przychówku nie było.
Dobrze, że uwiązane były ale mało co płota nie przewróciły.
Toteż Łowczy do nich wyszedł, rozglądał się wkoło, a że nie widział nikogo, do
psów podszedł i odwiązał jednego, żeby ten wskazał, o co mu chodzi. Bo pies
zachowywał się jak ogar co na trop dzikiego zwierza trafi. Ciągnął Łowczego do
wozu i wkoło go obwąchując, przez burtę się wdrapywał. Na to Łowczy tył skrzyni
otworzył i pies tam wskoczył. Tyle to i Krystianowi wystarczyło, żeby się
wszystko wydało. Bo czy to drzewo wyładowując w folwarku, czy przy załadunku w
lesie, na ślady, na podłodze skrzyni uwagi nie zwrócił, dopiero psy je
wyniuchały i za zapachem powiodły.
Wszystkie tłumaczenia jakie sobie zmyślał w łeb wzięły,
trzeba mu było teraz pokajać się a naprzepraszać, żeby od najgorszego się
uchronić. Bo zdał sobie sprawę, z nagła ale sobie sprawę zdawał, że wyrok
nieuchronnie go czeka i nawet nie przypuszczał jaki okrutny on będzie. I na
myślenie o tłumaczeniach ani o woli poprawy jakiej przed Sądem dużo nie miał.
Bo za wezwaniem Łowczego, Sąd cały na podwórze wyległ i Krystian śledztwo jego
od początku do końca oglądał. Krystian na to przepadł, jak amen w pacierzu,
ratunku już dla siebie nie widział żadnego, nawet ze strony siostry
przełożonej.
Znalezione ślady były jawne i oczywiste, to i wnioskowanie
Sądu musiało być bezsporne a jednoznaczne.
Za dwie zdrowaśki pachołki przyszły po niego, przed sąd do refektarza
zawlekli. Tam przed oblicze niby to Sądu postawili.
Innego wyjścia nie mając przyznał się do wszystkiego ale
przy tem zaklinał się na wszystkie świętości, że żałuje i że obiecuje poprawę,
i że nigdy więcej. Ale to wszystko i po próżnicy było, i po czasie, bo wyrok
był już postanowiony i na pergaminie zapisany.
Tak i na kolanach Krystian wyroku, co się tak okrutnego nie
spodziewał, wysłuchał. Zaraz też parobcy z domu go wywlekli, sznury zabrali i
poszli w pole, bo Woźny poganiał ich bardzo. Kiedy to skazaniec w sieni
Magdalenę mijał, ta zatrzymała go na słowo jakie.
- Krystianie a żałujesz ty tego?
- Nie żałuję – odpowiedział.
- Krystianie, ty się przed śmiercią z Bogiem pogódź. –
dodała.
Tak i poszedł dalej, i przez pola drogą do drzew lasu, do
tych pierwszych a wsi najbliższych. Żeby się z Bogiem godzić a gadzina wszelka
miała mu w tym pomagać. Kiedy go na drzewie rozwieszali uśmiechał się tylko, bo
tylko on wiedział, że zamarznie zanim zwierzyna go ruszy. A śmierć przez
zamarznięcie lekką mu się zdawała, bo to zimno powoli czucie członkom odbiera
cały organizm ogarnia, aż do snu ostatniego i nie poczuje nawet.
Pierwsze się o nim kruki i wrony zwiedziały, bo ruch pod
lasem zobaczyły. To i po odejściu oprawców pobliskie drzewa obsiadły. Człowieka
widząc w miejscu dla nich niezwykłym, bo na drzewie, czekały. Bo ostrożne to i
przebiegłe ptactwo jest, to i czekały. Ale zanim piersią ruszać przestał, ktoś
z cicha z lasu wyszedł. Zbliżył się do Krystiana, odzienie rozchylił, kij, co
go zaostrzony miał w brzuch a pod samymi żebrami mu wbił a do góry wepchnął ze
słowami;
- Krystianie, ja ciebie z tej niewoli na ziemi uwalniam.
Człowiek ten tak samo skrycie w las odszedł, jako się i
pojawił. Stado ptactwa nie ruszało się na ten czas. Ale za jego odejściem, na
zwłokach zaczęła się uczta krwawa.
Autor. Roman
Wysocki
22.02.2016 Bystrzyca k.Wlenia