Translate

Cz I. 1 - Opowieści starego Wlada.



Opowieści starego Wlada.
(Historia nieszczęść na Dolnym Śląsku od X do połowy XIV wieku.)

Bywało, że w długie letnie wieczory Krystian spotykał się z mieszkańcami we wsi.
Nie to, żeby nawiązywać jakieś znajomości, nic z tych rzeczy. Często mieszkańcy siadywali do późna przy ognisku. Krystian o tym wiedział i też przychodził, bo ognisko widział z daleka. Ludziska opowiadali sobie o swoim życiu i codziennych sprawach.
Ale był jeden, co na imię Wlad miał i ten przedziwne wieści opowiadał. Opowiadał stare to albo zmyślone historie, Bóg raczy wiedzieć. Grunt, że Krystianowi po czasie te historie zaczęły się w głowie układać, ba nawet ślady tych historii po polach i lasach znajdował. Przecie nie w ciemię był bity, to i rozumował i dodawać jedno do drugiego potrafił. Jeśli co, mogło się zdarzyć, to pewnie się i zdarzyło, rozumował sobie.
Bo tych historii Wlada a powtarzanych, przez lata wysłuchiwał, to i w pamięci mu się ostały.

A z tych historii wynikało, że na tej ziemi to wolne a nie poddane mieszkały.  Kraina to była mlekiem i miodem płynąca a ziemia wspólną dla wszystkich, a wedle potrzeby była. Kto chciał to uprawiał, gdzie mógł i na ile mu sił starczyło. A jak ziemi brakło, to trzeba było las pod rolę karczować, orać i obsiewać. Ziemi i plonów wystarczyło dla wszystkich a każdy swego pilnował i nikt mu nad karkiem nie stał o pieniądze czy to inne daniny nigdy się nie dopominał.
A czego zbywało, to gromadzili, aż się na to kupiec znalazł. Bo kupce to zza gór i mórz przybywali, głównie za złotem, żelazem a i słonecznym kamieniem, co to go bursztynem nazywają. Wędrowali kupce przez Dolne Szląsko, bo i tu, i daleko na północy nad wielką słoną wodą, co to się morze nazywa, towar znajdowali i skupowali.
Sami też ze swoich rodzinnych stron różny to towar przywozili na wymianę. A to wyroby ze złota i różne babskie świecidełka, a to materiały i sukna jakie a przedniej roboty, ale najciekawsza zawsze była broń. Bo choć mieszkańcy sami żelazo wytapiali i sprzedawali, to wyroby czy to z południa, czy z innych stron Świata kunsztem i zdobieniami daleko swojskie przerastały.
Dobrze się tu ludziskom żyło, jak zawsze w zaprzeszłym czasie, niby w bajce jakiej.

Kiedyś Krystian przerwał Wladowi opowieść w tym miejscu.
- Wlad, to w jakie bogi oni wierzyli, że i w dostatku, i po zgodzie żyli? Przecie to się w głowie nie mieści. Bajasz ty chyba.
- Tego to ja nie wiem ale na Ostrzycy, co tu przed nami stoi ołtarze ich były. Tam ofiary wszelkie czy to z ludzi, czy to ze zwierząt, czy ze spyży jakiej składali. Może tego lepiej i nie wiedzieć. Nam już te bogi nie potrzebne są.
Wlad na pytanie mu nie odpowiadając, ciągnął opowieść dalej.

Ale to wszystko się skończyło, nie nagle ale się skończyło.
Najpierw to mnisi jacyś po wsiach krążyli a o Jezu Chryście opowiadali. Ludzie to słuchać tego nie chcieli. Przecie oni swoich bogów i swoich bohaterów już mieli. I to z dziada pradziada, to po co im nowe bogi. To i niejednego z tych ze wsi pognali.
Plemiona, co to te i inne ziemie zasiadały, zaczęły starszyznę i wodzów wybierać a plemiona do kupy jednoczyć, pod jedną władzę. Ponoć taki nowy obyczaj był w Świecie, że króle i cesarze rządzili. To i naszym takiej władzy nad Polszką się zachciało. Zatem i drużyny wokół siebie zaczęli gromadzić, grody budować, drogi i trakty wytyczać. A to wszystko dużo kosztuje, to i rozkazy różne i ukazy przez umyślnych przychodzić do wsi zaczęły.
Władza się zatem książęca nastała a przy niej, bądź to nad nią kościelna od tych, co o Ojcu i Synu zapodawali. Gwałt się stał niepowszedni, bo to posłańce ze zbrojnymi wieści a rozkazy książęce wypełnieć nakazywali.  A to, że ziemia, co ją od pradziadów obrabiali, książęca jest a nie ich i daniny za nią płacić trzeba. A to, że w kraju nową wiarę w nowe bogi przyjąć się władzy wszelkiej i pospólstwu należy. Przy tem stare bogi i ich kapłanów pogaństwem zwać zaczęto, chramy i gaje, co święte przez wieki były palić, i niszczyć przykazano. Po wsiach i osadach drużyny książęce jeździły z temi mnichami na przedzie. Oni to mocne te krzyże mieli, to i nie jeden, co zakrzyczał a zaprotestował, legł był pod uderzeniem. Gdzie bunt się zerwał, tam trup od wojów słał się gęsto a bywało, że i cała osada z dymem poszła. Na koniec to po lasach ze szpiegami jeździli, chramy i bożnice palili. Tak to siłą a po dobroci nową wiarę wprowadzali. Ponoć po dziś dzień stara wiara jeszcze tu i tam w głowach i po lasach się skrywa. Na całe regiony kraju najazdy czynić trzeba.
I dziwnym to trafem jest, że te same obrządki, inną nazwę mają a przodem to dostojnik kościelny albo mnich z krzyżem je prowadzi.
Bo z natury, z pracy i umiłowania Boga one wynikają. Przecie plonów i dobrobytu świętowanie, pór roku nastawanie, potomstwa urodzenie czy śmierć w rodzinie, to na całej Ziemi jednakie jest z krzyżem, czy bez krzyża, taż ludzie na całym to Świecie jednakie są…

Tak to Wlad prawił a przedstawiał po swojemu.

I nastała ta nowa władza i wiara nowa, i miało być dobrze a nie było.
Wyznaczone daniny ludzie księciu płacili, kościół urzędowy stał się, bo przy władzy stał, to też podatek wyznaczał. Dziesiątą część tego, co kto zebrał z pola lub inaczej zgromadził. Dobrze jeśli pogoda uprawom sprzyjała i było co zbierać. Ale nie daj Bóg, jak przyszła susza lub deszcze i mrozy a nieraz to po kilka lat pod rząd tak bywało. Wtedy chłopom ani na daninę, ani na dziesięcinę nie starczało. Zaczęło się siłą pańskich i kościelnych należności odbieranie. Nie jeden to z ziemi wypędzon został a bywało, że żony, córki lub dzieci w niewolę do służby szły, zabierano je, bo chłopu co zabrać nie było …
Żeby to ostatnią krowę lub świnię w obejściu utrzymać trzeba było sobie i rodzinie od ust odejmować. Bieda, głód i brud, i zezwierzęcenie w ludziach postępowały. Kupy luda bez strawy i porządku jakiego po wsiach i po osadach szerzyć się zaczęły.

I do buntów doszło, bo dojść musiało. Najpierw jeden to, po nim następne aż oddziały książęce nadążać przestały. Bo bunt całe Szląsko ogarniał. Ludzie panów, co to na miejscu i na oczach im byli, wieszali, żony i córki gwałcili a majątki grabili i palili. Buntownicy bandy zbierali, przeciw którym książęcy musieli stawać. Dzie we wsi drużyna, co pańskiego w domu znalazła, tam domowników w pień wyżynano a wieś do cna palono.
Kto mógł jeszcze a majątek jaki posiadał, ładował się na wozy z rodziną i na północ na Mazowsze, i dalej się wyprawiał. Nie wszyscy bogacze uszli, bo po traktach i po lasach bandy chłopskie na nich czekały. Ale tym sposobem, to i w Małopolsce i na Mazowszu luda i majątku przybyło, za Wisłę to a na północ osadnictwo ruszyło. Na Dolnym Szląsku to tak się na łupieniu bogatych zbogacali, że samozwańce oddziały zbrojne swoje mieli. Rycerze rozbójnicy, znaczy rabusie, tradycją się stali, jak nigdzie indziej w Świecie.

I to chyba pierwsze bunty chłopskie na Ziemi były, i trwały od 1030 roku do 1050, kiedy to dopiero udało się je stłumić. Ale i tak niedola ludzka się nie skończyła, bo pomniejsze, miejscowe bunty wybuchały aż do 1090 roku. A wszystkie tak samo krwawo tłumione były.

To i nie dziwota, że Dolne Szląsko wyludniło się i przy tem ziemia odłogiem stała. Bezludne to okolice były, to i porządku ani bezpieczeństwa nie było. Bo czego tu pilnować, jak i właścicieli i robotnych brak. Przecie ziemi nikt nie ukradnie, ani ze sobą nie zabierze. Na domiar złego, to król, co mu Chrobry było, umierając Polszkę podzielił pomiędzy potomstwo swoje. Region przemierzać w tę i powrotem zbrojne oddziały zaczęły. Walka o koronę to albo o zjednoczenie kraju do kupy wraz nastała. Nawet obce Dolne Szląsko najeżdżały.  Przemierzali pustkowia, bo tu noclegu, spyży ani obroku dla koni nie uświadczył.

Na Dolnym Szląsku, to ziemię książęta darmo rozdawali, bo i tak nikt jej nie chciał. Na co komu ziemia bez dusz, skoro i takiej uprawić się jej nie da.
Ale kościół brał chętnie, bo miał na to sposób i ludzi, co na uprawie i gospodarce się znali, wystarczyło ich tylko obsadzić. Tak to na Dolnym Szląsku połowa ziemi sama kościołowi w ręce wlazła. Bo ziemie uprawiać trzeba było a do tego, kościół od danin zwolniony był. Powoli to majątki obsadzając i odbudowując, stawiając nowe klasztory, kościół zaludniał teren. Uspokoiło się choć to prawie dwa wieki trwało, przejezdni to albo osadnicy miejsce dla siebie znajdowali, powstawały nowe osady, nowe miasta i grody budowano. Kraj powstawał ze zniszczenia. I na przekór wszystkiemu, zasługą kościoła to było.
I zda się, że przedziwnym zrządzeniem losu ludzie tu zamieszkali różnego to stanu, kraju pochodzenia, języka i różnej wiary byli. Dziwnym a niespotykanym na Świecie, zdawać by się mogło, że przy tem między nimi wszystkimi zgoda powszechna była. Każdej jeden swoje miejsce wedle stanu czy urzędu znał. Nikt nikomu innego za złe nie miał, ani innego języka jego, ani wiary innej. Co więcej, w kraju dobrobyt się nastał, bo tej odmienności ciągle przybywało, bo to przecie i luda, i majętności ich przybywało. Nawet, że z innych krajów z racji swojej odmienności prześladowani na Szląsko przybywali, mieszkali tu jak wśród swoich. Bo tu tej odmienności w mowie, obyczajach czy wierze nikt im za złe nie miał. Wszystkie one w zgodzie żyli.

Zarazy wszelakie.
Ale, żeby za dobrze nie było, jako że w tych miastach ludzi przybywało, przybywało też z niemi kłopotów wiele. Jednym z najgroźniejszych, z wojen krzyżowych przywleczonym, był trąd a i wiele zaraz a pomorów wielkich tak ze wschodu, jak i z zachodu. Na te choroby mrowie ludzi w miastach a na kupie zgromadzonych, było narażone. A śmierć od zarazy albo to i trąd na stan ani pochodzenie czy wiarę nie patrzyły. Bywało, że i całe miasta z ludzi od zarazy umierały i nikt się nie ostał.
Na wieść o zarazie, czy o trądzie strach na ludzi padał wielki, bo to strach o przeżycie był. To i zarażonych zarazą i trędowatych trzeba było w tej odmienności znaleźć i od reszty, czyli od zdrowych odłączyć. Tak to przy miastach ale poza murami dla zarazy lazarety a dla trądu leprozoria i przytułki zaczęto budować albo też inne odległe miejsca przysposabiać do tego.

Z trądem inaczej było, on to chorobą przewlekłą był i długotrwałą, groźną, bo niezwykle w skupiskach ludzkich zaraźliwą a przy tem nieuleczalną.
A co najgorsze, on nie bolał, bo zarażonym członkom czucie odbierał. Zaczynało się toto od krost jakich na skórze, po nich wrzody na ciele występowały. A jak się już w chorym ciele zagnieździł, to za członki się brał. I tak członki po jednym gnić zaczynały a mięso na nich gniło i odpadało. Niejeden to zanim umarł, bez ręki, nogi, nosa czy ucha żywota dokonywać musiał. Trąd najpierw skrycie, potem jawnie człowieka pożerał, kawałek po kawałku, ot co.

Kościół od swoich początków opieką nad biednymi i pokrzywdzonymi się zajmował. Nie odmawiał też pomocy chorym szpitale budując. Przedtem tak jeszcze nigdy nie było, to chorzy a potrzebujący pomoc dostawali. Od tego i kościoły i klasztory były a w nich mnisi i zakonnice w leczeniu i pomocy wszelakiej wprawni a nawet co, kształceni byli. Stąd i przy każdym znacznym mieście dla izolacji chorych lazarety przybywały dla leczenia zarazy i pomorów wszelkich oraz leprozoria dla trędowatych a to do leczenia i pomieszkania pod opieką do samej śmierci. Bo tak to się po czasie kończyło.

Na Dolnym Szląsku kościół ziemie i majątki obejmując też tej posługi się podejmował. Kiedy trąd coraz więcej ludzi zarażał a zabijał, trzeba było się ich z miast, osad takoż ze wsi pozbywać a w ustronne miejsca odsyłać, nawet pod przymusem. W wyludnionym regionie o ręce do pracy trudno było, to i w odległych majątkach i zajęcie, i pomoc znajdowali ale bez praw żadnych. Bo wolno poruszać się nigdzie nie mogli, taki był przymus. A jak już wychodzili to w grupie i z dzwonkiem lub kołatką, coby postronnych ostrzegać przed śmiertelną chorobą. Nawet cmentarze oddzielne mieli, jako chorzy albo to od pochówku chrześcijańskiego niegodni, bo grzeszni. Przecie to sam Pan Bóg ich wybrał a widomą chorobą zaznaczył, za grzech śmiertelny przecie przyszło im śmiercią zapłacić. Dla nich już innej drogi nie było a do żywych i zdrowych wstęp mieli zakazany.

To i na rękę było w majątkach i zakonach, co w nich trędowaci byli. Bo to za miskę kaszy i kromkę chleba ludzi zdatnych do upraw i wszelkiej roboty mięli. Nie sprawnymi i tak się nie zajmowali, bo też zakaz był dotykania wszelkiego i bliskości wszelakiej. Chorzy sami sobie wrzody rznąć musieli i opatrunki sprawiać. Nawet w polu to przy robocie zdrowi mieszkańcy opodal trędowatych pracowali. Byleby się tylko nie zbliżać.

Tak to z trędowatymi z pospólstwa bywało ale nie lepiej było z bogatymi. Ci to w klasztorach miejsce znajdowali. Za majętności swoje na klasztor przekazane cele do zamieszkania dostawali, co to z niej już nigdy wyjść nie mogli ani nikomu innemu wejść nie wolno było. Mszą pożegnalną z żywymi, z rodziną to się ceremonialnie odbywało. Chory dostawał przyodziewek i sprzęta wszelakie a potrzebne i już nigdy Świata żywych nie oglądał. Z większych od pospólstwa wygód korzystał, prac żadnych nie wykonywał ale żył tam do samej i samotnej śmierci, to i co to za życie było, skoro tylko w bólu o nadchodzącym końcu myślał. Dochodziły go tylko dźwięki obrządków kościelnych, do pojednania z Bogiem nakłaniając.
Takie życie z liczeniem dni ostatnich wcale lepsze nie było od roboty w polu i powietrza świeżego wdychania.

A jak by to trądu i zarazy wszelkiej mało było, to Ziemię całą zimno nawiedziło.
Coś tam w naturze wszechnej się poprzestawiało, że zimy i dłuższe i mroźniejsze się stały, że zimą to nawet morze, co to na północy jest, zamarzało.Do tamtejszych, po drugiej stronie krajów, konno można było dojechać.
To w zimie, bo latem, to zboża ledwie do kolan wyrastały a zanim kłosy zawiązały się a nabrzmiały ziarnem, już zbierać trzeba je było. A przy żniwach schylać się do tego trzeba było, żeby sierpem dosięgnąć albo półkoskiem rznąć.
Lata tak zimne nastały, że ledwo toto wyrosnąć zdążyło i plonować. Trza się było ze zbiorem śpieszyć, bo nocami przymrozki nastawały, żeby to na pniu nie wymarzło, bo kłosy choć dojrzałe już, wyschnąć nie zdążyły. To i ziarno z tego marne było, mało dojrzałe a mokre. W zbiorach wychodziło połowę tego, co zazwyczaj a i to złożone w miejscu gniło. Trza go było szuflować i suszyć.
No to i z tego głód na kraj cały nastał.

Takim to przewrotnem zrządzeniem losu kondycja trędowatych się obróciła.
Bo czy to w mieście, czy na wsi, kto w zimie dachu nad głową nie miał, to i nie miał możliwości na przeżycie. Pospólstwo bez zajęcia i pracy żadnej, to dachu nad głową nie miało. Bo pomieszkanie i strawa wraz z pracą się przynależały. Plagą w przytułkach i leprozoriach zdrowi się stali. W miastach to od tego nawet urzędy były, coby chorych od zdrowych rozdzielić a wstępu zakazywać. Przecie owi zdrowi na schronienie, miskę gorącej kaszy i kromkę chleba liczyli, życie od zimna i głodu ratując a na zarażenie trądem nie bacząc. Tumult i przeludnienie się z tego w leprozariach i przytułkach zrobiły. Porządek z tym trzeba było zrobić i robiono. Bo owe miejsca znacznej liczby i to zdrowych nie pomieściły a i pożywienia, co trędowatym przysługiwało, dla wszystkich, co w potrzebie byli, nie nastarczało. Tak to głodną biedotę z pospólstwa w mieście na bruk a na wsi na drogę, na pewną śmierć  wyrzucano. Zatem w miastach i po drogach żebractwo się rozmnożyło. Masy luda wędrowały po kraju z kołatką a po prośbie o kawałek chleba. Brudne to i zaniedbane, kto co miał, to im rzucał, aby jeno się nie zbliżali. Bo to nie wiadomo było, czy to chorobą jaką zarażone nie są. Los ich gorszy od trędowatych stał się. Z głodu, chorób a nade wszystko z zimna, jako te muchy w pare niedziel bez życia padało.
Okrutny los ich spotkał a Bóg na to patrzył choć oni bez winy żadnej byli. Może to oni w boleści swojej o Bogu, albo to o pojednaniu z Bogiem zapomnieli.
Nie wiadomo to było. Ale baczenie mieć trzeba, bo od dobrobytu do nędzy i poniewierki droga nie za długa. Czy to śmierć, czy choroba, to one na stan ani na majętność nie patrzą i miejcie to na uwadze.

Tym to sposobem, to i w naszej wsi z czasem trędowaci się znaleźli bez praw żadnych a przekleństwem od Boga i zakazami obłożone są. Ale dach nad głową, opiekę i pożywienie, co im się przysługuje, mają. Aż do śmierci.
Widać było, że Wlad i życie, i Świat poznał, i wiedział o czym prawi.



Od Mongołów zagłada.
W pierwszej edycji Opowieści Wlada było nieszczęście, którego poniechałem ale dlatego, że nie tylko dla Szląska ale dla całego ówczesnego Świata owo zagrożeniem i nieszczęściem być mogło. I było a do dziś, to ledwie kilka pokoleń od tego czasu minęło.

Owóż Mongołowie Azję Środkową zamieszkujący, tę Azję w całości podbili. Na Wschodzie to oni do mórz i oceanów jakich dotarli, to i zawładnęli. Nie widząc drogi dalszej na Wschód, na Zachód łakomym okiem patrzyli. Od tego patrzenia to im do głów przyszło, żeby Europą po krańce zawładnąć. Znaczy się, żeby być panami Świata ówczesnego, panami życia i śmierci, bo do tego ich pomyślunek nad podbitymi ludami się sprowadzał.
Toteż niecny zamiar zaczęli w życie wprowadzać, wyszli z za Uralu, aby ościenne Polszcze kraje podbić i podbili. Nawet ich armie do swoich oddziałów wcielili, to i siła ich rosła a nie malała. Zamiarując Europę podbić pierwej południe zajmować chcieli, to i zajmowali zagonami swemi. Żeby to Polszka im w tym odsieczą jaką nie przeszkadzała, to i na Polszkę swoje ordy wyprawiali. Wcale nie po to, żeby Polszkę zajmować, bo siły za małe do tego wysłali, ale po to, aby w Polszcze zamęt czynić.
A o to wcale nie trudno było i oni o tym wiedzieli. Wiedzieli o Polszki podzieleniu, walkach o władzę, ambicjach i zawiściach pomiędzy możnymi rodami. Robili, co chcieli, bo jeśli już obrona była, to każdy swego bronił. Toteż w różnych regionach siły poszczególnych książąt przeciw Tatarom stawały. A, że w mniejszości, to i przegrywały. Jedności ani zgody do stawienia zjednoczonych sił nie było. Nawet król Czeski, co pod Legnicę z pomocą zmierzał o tym wiedział, bo o dzień drogi od Legnicy swoje rycerstwo zatrzymał i czekał. I nie omylił się, Polacy nie dogadali się, nawet część wojsk z pod Legnicy odeszła. Bitwa następnym pogromem była a, że Mongołowie dalej nie napierali, to dlatego, że na południu Europy swoje plany ziścić musieli, to i Polszki poniechali.
Kościół w tej opresji, żadnego chyba niebezpieczeństwa dla siebie ani Europy nie widział, bo kroków nie podejmował żadnych. Nawet zakonom rycerskim udziału przeciw poganom nie przykazywał. Jeno dwa zakony same z siebie pod Legnicę swoje rycerstwo przywiodły. A przecież z mocy urzędu swego Papież mógł obronę krześcijaństwa przez wszystkie kraje nakazać. Jakby niepomny był, że Państwo Papieskie na drodze Tatarów stoi a wiara nasza jako drzazga w oku ich uwiera.
Na Szląsku jak i w całej Polszcze to tylko zniszczenia i ofiar mnóstwo z tego było. Bo bywało, że Mongołowie nawet jak układami gród jaki zdobywali, to i tak układów nie dotrzymywali. Miasto złupili i spalili, mieszkańców z młodych to w jasyr czyli niewolę zabierały a czego nie zabrały to wyrżnęli.

Myśl taka, żeby nad Światem zapanować, to chyba gorącym żelazem powinna być wypalana. Bo to w następnych Mongołów pokoleniach następne wyprawy i następne pogromy się odbywały. A, że już tak Ruś i cały wschód Europy w poprzednim najeździe zajmowały, to i łatwiej im w tym było. I dwa razy w następnych pokoleniach następne najazdy na Europę czyniły ale bez powodzenia, to i zaniechały.
Wnioski to z tego tylko mieszczanie wyciągali, bo grody i miasta odbudowując umacniali je w dwójnasób. I tak, wobec ciągłego zagrożenia kolejnymi najazdami Lwówek Szląski pozyskał najpierw jedną, później drugą linię murów obronnych.
Oczywiście o armii i dowództwie nad nią nikt nie pomyślał, to dalej w następnych najazdach Mongołowie robili, co chcieli. Ale w następnych Tatarów najazdach grody się ostały, bo je Tatarzy omijali łupiąc przyległe tereny.
Takich to nieszczęść od Mongołów nie tylko Dolne Szląsko ale pół Europy doświadczyło, jak to Wlad prawił.


Może to prolog do filmu przydługi ale inaczej na pytanie;
- skąd na Dolnych Śląski po wsiach trędowaci i przytułki dla nich się wzięły?
- odpowiedzieć się nie da. Odpowiedź jest jedna – z historii jego. I tu można z wykopiowań z innych filmów bądź z materiałów własnoręcznie nakręconych przenikania na twarze opowiadającego lub słuchających wmontować.

Autor.                                      Roman Wysocki.
17.02.2012 Bystrzyca k.Wlenia.